„Punisher”, sezon 2.: więcej krwi, ale i wyższa jakość
Steven Lightfoot odrobił lekcje z błędów sezonu pierwszego, w drugim wyraźnie podkręcając tempo akcji i czyniąc swój serial bardziej efektownym. A choć nie wystrzegł się nowych błędów, „Punisher” wreszcie może się naprawdę podobać.
Co nie zaskakuje, tematem drugiego sezonu „Punishera” jest przemoc. Nie chodzi tylko o to, że na ekranie jest jej sporo, ale też o jej konsekwencje, i te fizyczne (dawno na ekranie nie było tak poobijanych i pokrwawionych bohaterów), i te psychiczne – wszyscy, łącznie z Frankiem, chcieliby wyrwać się z tego kręgu śmierci i okaleczeń i znaleźć jakiś spokój. Przy czym w przypadku Franka Castle’a, który przez chwilę jest w stanie się wyciszyć, dosyć szybko okazuje się, że by prawdziwie porzucić dawne życie, musiałby być obojętnym na zło, które dostrzega. A on tego nie potrafi.
W ten sposób Frank miesza się w kolejną prywatną wojnę, tym razem z ludźmi, którzy polują na nastoletnią Amy – dziewczynę, na którą Frank trafił przypadkowo, której życie uratował, a która wciąż potrzebuje jego ochrony. Do tego powraca niezamknięta sprawa Billy’ego Russo, niegdyś najlepszego przyjaciela Franka, później odpowiedzialnego za śmierć rodziny Castle’a. Frank w pierwszym sezonie dokonał swojej zemsty na Billym, nie zabił go jednak, teraz więc Russo wraca.
Różnica między pierwszym a drugim sezonem polega głównie na tym, że w tej serii „Punisher” jest tym, który poluje na swoich wrogów, i gdy dowiaduje się najpierw, kto chce zabić Amy, a potem, że Russo zbiegł ze szpitala, rusza przeciw nim. Stąd więcej scen akcji, stąd większa brutalność samego Punishera, który nie jest już w defensywie. Jest za to bardziej zdeterminowany, co potrafi mieć i brzydkie konsekwencje.
Punisher w tym sezonie bada bowiem granice tego, co jeszcze może bohater, zanim stanie się czarnym charakterem. Zresztą, jest to w duchu komiksów, gdzie herosi uniwersum Marvela postrzegają Castle’a jako psychopatę. I tu więc Frank niekiedy ulega szałowi, nie tyle zabijając wrogów, co ich masakrując, niektórych torturuje. W kontraście choćby z policjantem Mahoney’em, który w serialu – obok Curtisa, przyjaciela Franka – pełni rolę sumienia wszystkich innych postaci, ściera się wizja świata Franka, w którym to on jest sędzią i katem. W zasadzie, gdyby nie Amy, możliwe, że Frank dawno przekroczyłby granice, za którymi widzowie nie widzieliby w nim już tylko niezmordowanego bojownika o sprawiedliwość, choćby brutalnie wymierzaną.
Rzecz jasna, „Punisher” i w tym drugim sezonie, znacznie lepszym od pierwszego, nie ustrzegł się błędów. Największym jest John Pilgrim, czyli drugi obok Russo czarny charakter tej serii, odlany ze sztancy chrześcijańskiego fanatyka, z którego ust spływają cytaty z Biblii, a którego ręce ściekają krwią niewinnych. Josh Stewart zdecydował się tu na dziwny manieryzm, zwłaszcza w sposobie mówienia, przez co był trochę karykaturalnym. Zresztą, bohaterowi temu nie pomaga i fakt, że mniej więcej w środku sezonu po prostu schodzi ze sceny, tak by serial mógł zająć się potyczką Franka i Billy’ego, a następnie powraca w finale, niczym królik wyciągnięty z kapelusza.
Pozostaje więc pytanie, czego widz szuka w serialu o „Punisherze”. Akcji, przemocy i niemalże nieludzkiego Franka Castle’a? Drugi sezon tego dostarcza, głównie dzięki fenomenalnemu obsadzeniu w roli tytułowej Jona Bernthala. Jeżeli jednak ktoś chce pełnej i wyczerpującej tematy opowieści o konsekwencjach przemocy, nieco się zawiedzie. Wprawdzie finał oferuje w tym względzie sporo zaskoczeń i sygnalizuje wiele ciekawych wątków, to jednak wciąż za mało, by porównywać to choćby z doskonałym trzecim sezonem „Daredevila”.
W Polsce serial „Punisher” oglądać można w serwisie Netflix.