Seriale, które uśmiercono zbyt wcześnie

Maj był w amerykańskich telewizjach miesiącem przedwczesnych serialowych zgonów. Jedna po drugiej stacje ogłaszały tytuły anulowanych seriali. Wszystkie one złożyły się na długą, liczącą kilkadziesiąt pozycji listę. Jednak próżno na niej szukać choćby jednego serialu, za którym warto by ronić łzy. Ale szybkie anulowanie serii nie zawsze jest świadectwem jej marnej artystycznej jakości. Oto kilka serialowych produkcji, które – choć były świetne – wcześnie zakończyły swój telewizyjny żywot.

1. „Rzym”Najlepszy spośród historycznych seriali ostatniej dekady doczekał się zaledwie dwóch sezonów. Mimo że pierwotnie jego producenci zakładali realizację aż pięciu sezonów przygody dzielnych rzymskich wojowników: Titusa Pullo (rewelacyjny Ray Stevenson) i charakternego Luciusa Vorenusa (Kevin McKidd), zakończyły się po 22 odcinkach.

Szkoda, bo serial HBO imponował nie tylko znakomitym aktorstwem i rozmachem, ale też dramaturgiczną precyzją. Nie ma w tym nic dziwnego, jeśli spojrzymy na listę reżyserów, którzy odpowiadali za kolejne odcinki. Byli wśród nich m.in. John Muybury, reżyser świetnego filmu „Love Is the Devil. Szkic do portretu Francisa Bacona” (z Danielem Craigiem jako kochankiem tytułowego malarza), Michael Apted odpowiadający m.in. za „Goryle we mgle” i „Świat to za mało”, a także mistrzowie serialowej reżyserii: Timothy Van Patten i Allen Coulter.

2. “Rubicon”„Rubicon” miał być kolejną po „Mad Menie” i „Breaking Bad” produkcją potwierdzającą mocarstwowe ambicje stacji AMC. Kablówka, która podbiła świat stylową opowieścią o pracownikach agencji reklamowej z Madison Avenue, szybko wdarła się do telewizyjnej elity, a w sezon 2010 wchodziła z hasłem: „Tu liczy się historia”.

Ta, którą opowiadał „Rubicon”, była zaś znakomita. Historia analityka agencji wywiadowczej, który pewnego dnia trafił na ślad międzynarodowego spisku, miała wszystko, czego potrzeba do stworzenia pełnokrwistego szpiegowskiego thrillera. „Rubicon” uwodził klimatem – monochromatycznymi zdjęciami skąpanymi w mroku, a przede wszystkim scenariuszem, w którym więcej było tajemnic niż oczywistości.

Niestety, serial, który zadebiutował w styczniu 2010 roku, już październiku zakończył swoje życie. Dlaczego? Trudno zgadnąć. Zapewne nie bez znaczenia był fakt, że wielkim przebojem okazał się inny serial goszczący wówczas na antenie AMC – „The Walking Dead” – którego produkcja wymagała sporych finansowych inwestycji. Dużo mniej popularny „Rubicon” musiał więc zniknąć z anteny.

3. „Firefly”Kolejny z seriali, które doczekały się zaledwie jednego sezonu, choć wiele wskazywało, że będzie zupełnie inaczej.

Twórcy zatrudnieni przez FOX-a zabierali widzów w wycieczkę do XXVI wieku, gdzie ubrani w kowbojskie stroje międzygalaktyczni podróżnicy stawiali czoła totalitarnemu reżimowi. Na czele załogi stał kapitan Malcolm Reynolds (Nathan Fillion), a jego kompania bardziej przypominała bandę niesfornych łobuzów niż karny oddział pod dowództwem byłego wojaka. Być może właśnie dlatego oglądało się ich z dużą (choć często wstydliwą) przyjemnością.

„Firefly” stworzone przez Jossa Whedona nie powtórzyło sukcesu jego największego telewizyjnego hitu – „Buffy: Postrach wampirów” – ale było jednym z lepiej obsadzonych seriali s-f swojego czasu. Wystarczy wspomnieć, że spośród aktorów i aktorek występujących w „Firefly” przynajmniej kilkoro cieszy się dziś statusem telewizyjnych gwiazd: Nathan Fillion wciąż przyciąga do nudnawego „Castle”, Gina Torres jest jedną z czołowych postaci „W garniturach”, a Morenę Baccarin znają fani „Homeland”, „Gości” czy „Żony idealnej”.

4. „Gdzie pachną stokrotki”, czyli „Pushing Daisies”Ned jest romantycznym cukiernikiem, który ma niezwykły dar – przywraca życie wszystkim martwym stworzeniom, których dotknie. Pewnego dnia dzięki jego dotykowi do świata żywych powraca jego dawna miłość, Charlotte – urocza dziewczyna z sąsiedztwa. Zakochana para żyłaby długo i szczęśliwie, gdyby nie fakt, że Ned nie może nigdy więcej dotknąć swojej ukochanej, bo gdy to zrobi, ta już na zawsze umrze.

Tak zaczyna się jedna z najdziwniejszych i najcudniejszych serialowych opowieści ostatniej dekady. Komedia stworzona w 2007 roku przez Bryana Fullera już w 2009 roku została anulowana przez stację ABC. Szkoda, bo „Gdzie pachną stokrotki” było nie tylko bardzo zabawną komedią, ale też dowodem estetycznej różnorodności współczesnej telewizji. Bowiem Fuller odważnie sięgał po surrealistyczną poetykę, dzięki czemu jego serial przypominał raczej filmy Wesa Andersona aniżeli klasyczny realistyczny serial, jakich pełno w telewizyjnych ramówkach.

5. „Dostawa na telefon”, czyli „Outsourced” Todd Dempsey (Ben Rappaport) właśnie otrzymał propozycję nie do odrzucenia. Aby ograniczać koszty, jego firma przenosi siedzibę do Indii, a Todd ma zostać kierownikiem biura telefonicznej sprzedaży. Młody Amerykanin jedzie więc do Azji, by stanąć na czele zespołu złożonego z chorobliwie nieśmiałej Madhuri (Anisha Nagarajan), przesadnie ambitnego Rajiva (Rizwan Manji) ostrzącego sobie zęby na menedżerski stołek, towarzyskiego Manmeeta (Sacha Dhawan), zazdrosnego i obrażalskiego Gupty (Parvesh Cheena) oraz pięknej Ashy (Rebecca Hazlewood).

Zderzenie jankeskiego ignoranta z indyjskimi obyczajami w serialu NBC było początkiem całej serii zabawnych przygód. Wyśmiewając się z narodowych stereotypów i portretując wesołą hinduską menażerię, twórcy „Outsourced” stworzyli jedną z najśmieszniejszych komedii telewizyjnych 2010 roku. Gust amerykańskiej publiczności okazał się jednak inny, a włodarze NBC anulowali serial po debiutanckim sezonie.

6. „Kings”Polityka i przyjaźń, manipulacje mediów i interesy wielkich korporacji, dworskie intrygi i krwawe wojny. Serial o młodym żołnierzu (Christopher Egan), który wsławiwszy się bohaterstwem, trafia na dwór króla Sylasa (Ian McShane) stojącego na czele narodu Gilboa, był jednym z najodważniejszych i najbardziej ryzykownych projektów telewizyjnych, które zadebiutowały w amerykańskiej telewizji w 2009 roku. Uniwersum tego serialu było przestrzenią nierzeczywistą. Trochę jak w filmowym „Titusie Andronicusie” Julie Taymor przeszłość spotykała się tu z teraźniejszością, składając się na opowieść o niezmiennych mechanizmach władzy, która korumpuje i niszczy.

Śmiała wizja twórców padła jednak ofiarą tchórzliwej polityki stacji NBC, która szybko odpuściła walkę o zdobycie publiczności. „Kings” zakończyło swój żywot po zaledwie jednym sezonie. Szkoda tym większa, że w rolę demonicznego króla wcielał się Ian McShane („Deadwood”), aktor, który swą charyzmą mógłby obdarzyć cały rocznik szkoły Lee Strasberga.

7. „Chicago Code”Niby nic szczególnego. Ot, kolejny policyjny dramat o twardzielu, co się nie kłania przepisom ni brutalnym mafiosom, oraz o żółtodziobie zbierającym doświadczenie u boku sławnego, choć wymagającego gliniarza. Owszem, twórcy „Chicago Code” nie próbowali wymyślić prochu. Opowiadali historię, którą znamy z wielu serialowych i kinowych produkcji. A jednak, kiedy po zaledwie trzynastu odcinkach serial zdejmowano z anteny FOX-a, pozostał spory niedosyt.

Bo Shawnowi Ryanowi (odpowiedzialnemu m.in. za „The Shield”) w „Chicago Code” udało się stworzyć serial naiwny i uroczy zarazem, czasem dowcipny, czasem trzymający w napięciu. Polscy widzowie mogli szczególnie tęsknić za głównym bohaterem serii, Jarkiem Wysockim granym przez szorstkiego, ale uwodzicielskiego Jasona Clarke’a. Gdyby serial utrzymał się na antenie nieco dłużej, jego bohater z pewnością dołączyłby do najbardziej charakternych Polaków amerykańskiej popkultury, zasiadając gdzieś obok Walta Kowalskiego z „Gran Torino” Eastwooda.

8. „Pod osłoną nocy”, czyli „Moonlight” Nie, to nie był wybitny serial. Opowieść o prywatnym detektywie-wampirze (Alex O’Loughlin), z ukrycia sprawującym pieczę nad młodą i piękną dziennikarką (Sophia Myles), to produkcja co najwyżej przeciętna.

Dlaczego więc trafia do zestawienia seriali uśmierconych przedwcześnie? Ano dlatego, że jest dowodem na to, że w telewizyjnym biznesie niecierpliwość bywa złym doradcą.

Zniechęceni średnimi wynikami „Pod osłoną nocy” włodarze CBS w maju 2008 roku zdjęli serial z anteny. Chwilę później na antenie HBO zadebiutowała „Czysta krew”, zapoczątkowując wielką modę na wampiryczne seriale. Wszystkie stacje gwałtownie poszukiwały więc serialowych scenariuszy o krwiopijcach. Gdyby CBS wcześniej nie przebiła go osinowym kołkiem, przystojny wampir grany przez Aleksa O’Loughlina byłby wówczas jednym z ciekawszych przedstawicieli wesołej krwiopijnej gromadki.