Goodbyes Suck – co poszło nie tak w finale „True Blood”
Od emisji finałowego odcinka „True Blood” minęło już trochę czasu. W ciągu ostatnich tygodni zarówno wielbiciele produkcji, jak i widzowie zdążyli już niejednokrotnie wyrazić swoje rozczarowanie zakończeniem tego trwającego siedem sezonów serialu. Ale kiedy emocje opadną, można się zastanowić na spokojnie, co w zakończeniu poszło nie tak. Bo wydaje się, że scenarzyści popełnili kilka prostych błędów, które sprawiły, że finał „True Blood” nie mógł zadowolić nikogo. Wpis zawiera spoilery (w tym wizualne)
Po pierwsze, nuda – finałowy odcinek serialu, który można oglądać przy prasowaniu, to dowód, że scenarzyści naprawdę nie mieli pomysłu, jak z przytupem zakończyć historię Sookie i jej wampirzych przyjaciół. Serial, który przyzwyczaił nas do dużej ilości krwi, zgonów i seksu, w ostatnim odcinku postawił na długie niezbyt interesujące rozmowy, scenę ślubu i radosną kolację na święto dziękczynienia. W przypadku wielu seriali obyczajowych mógłby to być finał marzeń, ale „True Blood” to nie „Grey’s Antomy”. Dobre zakończenie, powszechna radość i zgoda – to elementy, które – choć w wielu produkcjach mogłyby cieszyć – do tego serialu po prostu nie pasują.
Po drugie, za dużo, za szybko – Jessica i Hoyt biorący ślub? Jason znajdujący miłość swojego życia? Oglądając ostatni odcinek serialu, miało się wrażenie, że scenarzyści przypadkowo usiedli na pilocie i przyspieszyli trochę własny serial. I tak dostajemy szybciutkie rozwiązanie wszystkich luźnych wątków, które, niestety, nie sprawdza się w kontekście całego serialu i nie do końca ma sens też w samym odcinku. Bill, który właśnie ma zamiar popełnić samobójstwo, bo wampir nie może się wiązać z wróżką czy kobietą, radośnie namawiający wampirzycę na ślub z człowiekiem (który jej w sumie prawie nie zna)? Jason, który spędził ostatnie sezony na nieudanych romansach, nagle znajdujący miłość swojego życia? Wszystko to sprawia wrażenie, jakby scenarzystom tak zależało na dobrym zakończeniu, że zapomnieli, jaki charakter mają ich bohaterowie.
Po trzecie, pokrętna logika – scenarzyści chcieli wyeliminować Billa. Jego samobójstwo miało być tym fajerwerkiem, który miał sprawić, że ostatni odcinek naprawdę coś skończy w życiu mieszkańców Bon Temps. Problem w tym, że po pierwsze – Bill na pewno nie był przyczyną wszystkich problemów jego mieszkańców (trudno więc zrozumieć, dlaczego jego śmierć miałaby komukolwiek przynieść spokój), po drugie – jego argument, że musi się zabić, bo inaczej nie uwolni Sookie, a jednocześnie nie może z nią być, bo sprowadzi na nią ciemność… wszystko to brzmiało jak argumentacja z seriali dla nastolatków. Co więcej – jak słusznie zauważają krytycy – serial, w którym od początku stawiano nacisk na to, że każdy ma prawo być z każdym, kończy się konkluzją, że jednak nie do końca. Zresztą sporo osób mówi, że umieszczenie w serialu samobójstwa jako środka na całe zło naprawdę nie wygląda dobrze i jest nie tylko prostym, lecz także szkodliwym zabiegiem scenariuszowym.
Po czwarte, brak aktorów – Aleksander Skarsgård, grający Erica, nie miał czasu nakręcić ostatnich odcinków zajęty zdjęciami do „Tarzana”. Oznacza to, że właściwie po tych wszystkich sezonach, kiedy postać Erica stawała się ważniejsza nawet od Billa, jego bohater nawet porządnie nie żegna się z Sookie. Co więcej – samego bohatera niewiele jest w odcinku, bo aktor miał czas zagrać jedynie w kilku scenach. Skarsgård był niedostępny do tego stopnia, że we fragmencie odcinka użyto kadru z trzeciego sezonu serialu! Nie umknęło to uwadze widzów, których zdaniem potraktowano postać (i ich samych) po macoszemu. Trudno się dziwić – przez siedem lat widzowie czekali, jak skończy ich bohater i jak rozwinie się jego relacja z Sookie, by na koniec para ta nie dostała żadnej sceny.
Po piąte, brak puenty – „True Blood” w pierwszym sezonie obiecywało ciekawą formułę serialu, który z jednej strony mówił o wampirach, wilkołakach i wróżkach, z drugiej – stanowił czytelną metaforę problemów, z jakimi borykają się środowiska LGBT. Po kilku sezonach coraz bardziej stawało się jasne, że pójdzie jednak w stronę radosnej krwawej jatki przetykanej scenami seksu. Jednak w ostatnim sezonie część widzów miała nadzieję, że serial znajdzie jakiś sposób, by do tej pierwotnej idei nawiązać. Niestety, ostatni odcinek pokazuje nam Sookie, która – co prawda – akceptuje to, że jest inna (nie chce oddać swojej mocy wróżki), ale tylko po to, by pokazać nam ją potem w najbardziej normalnej i codziennej scenie celebrującej radosne rodzinne wartości. Ciężarna bohaterka z gromadką dzieci znajomych, biegających pod nogami, wydaje się nie pasować do serialu, a jednocześnie wprawia widza w pewną konfuzję. Bo czy twórcy pragną nam zasugerować, że po tych kilku niesamowitych latach podróżowania po świecie, walczenia z wilkołakami, wampirami i wampirowróżkami prawdziwym szczęściem dla bohaterki jest nakrywanie do stołu w swoim ogrodzie dla krewnych i rodziny? Z jednej strony – brzmi sielsko, z drugiej – trudno się oprzeć wrażeniu, że to puenta nieco innego serialu.
Po szóste, za mało świata – jeszcze na koniec trzeba stwierdzić, że scenarzyści „True Blood” trochę się wykpili. Nie powiedzieli nam, jak wyglądał ten zdezorganizowany świat po wprowadzeniu Nowej Krwi, nie opowiedzieli nam o nowych władzach, o nowych grupach wielbicieli lub przeciwników wampirów, o tym, jak wszystko wróciło do normy albo, wręcz przeciwnie, nadal jest od normy dalekie. Jasne opisanie całego nowego świata zajęłoby scenarzystom sporo czasu, ale może daliby nam w tych ostatnich minutach odcinka zobaczyć coś więcej niż jedną scenę na giełdzie? W końcu żegnamy się nie tylko z naszymi bohaterami, lecz także z całym światem.
Oczywiście można się kłócić o konkretne pomysły fabularne (wielu widzów nie jest w stanie uwierzyć, by ktokolwiek w Bon Temps mógł żyć długo i szczęśliwie, z Billem czy bez niego), ale wydaje się, że poza wymienionymi błędami największym problemem odcinka jest to, że twórcy po prostu nie mieli na niego pomysłu. Co skłania do refleksji, że „True Blood” dołączy do długiej listy seriali, które miały tego pecha i utrzymały się na antenie zdecydowanie dłużej, niż powinny.
Bo wyobraźmy sobie, że serial kończy się w okolicach czwartego sezonu – wtedy nawet na najgorsze zakończenie byłoby spojrzeć łatwiej. Ostatni odcinek serialu promowano zdaniem „Goodbyes Suck”. Trudno się nie zgodzić. Takie zakończenia rzeczywiście są do kitu. Łagodnie mówiąc.
Komentarze
Nie oglądałem tego serialu, poza może jednym odcinkiem, ale czy nie był on oparty na powieści? Początek z pewnością był, bo nawet kiedyś kupiłem pierwszy tom na lotnisku jako czytadło na dłuższym locie (skusiło mnie, że był to wówczas głośny tytuł), czyżby później serial poszedł własną drogą? Bo jeśli do końca był oparty na powieści, to scenarzyści musieli pracować z materiałem, który mieli zadany z góry, a sądząc po wspomnianym pierwszym tonie, zakończenie w stylu Pana Tadeusza nie powinno zaskakiwać 😉
Cały 7 sezon to porażka, bez ładu, składu i porządku. Nic się w nim nie działo. Przypadkowe historie bohaterów nie mające nic wspólnego z z poprzednimi wydarzeniami. Czasami mniej znaczy lepiej. 3 czy 4 sezony i można by mówić o dobrej produkcji telewizyjnej, a tak wyszedł kicz.
ja w ogóle byłem zdziwiony, że 7 sezon powstanie, bo już poprzedni był robiony na siłę… gdzieś po drodze historia ludzie vs inni porzuciła swój społeczny aspekt na rzecz typowej dla HBO taniej rozrywki, natomiast ostatni sezon to w ogóle było jakieś nieporozumienie… Sookie bez Billa i Erica mogłaby spokojnie związać się z Alcidem, którego zabito tylko i wyłącznie po to, by coś się działo… jej związek z jakimś randomowym gościem bez twarzy w ogóle nie pasuje do tej postaci… reszta bohaterów też potraktowana została po macoszemu, ich wątki albo się nagle urywają bez domknięcia, albo zamykają się zupełnie niezgodnie z ich charakterem… co by nie mówić True Blood było dobre na początku, potem już tylko zjadało swój ogon, w międzyczasie stając się parodią serialu o wampirach… już pojawienie się wampirowróża (!) powinno być dzwonkiem ostrzegawczym dla wszystkich, że serial idzie w złym kierunku, jednak pozostawiono go dla kasy, zapewniając widzom wieeeeelkie rozczarowanie na koniec.