Komiksy na małym ekranie – „Constantine”, „Flash”, „Arrow”, „Gotham” i inni
W kinach od kilku lat rządzą niemal niepodzielnie, zwiększając obszary swojego dominium, od jakiegoś czasu przypuściły także zmasowany atak na świat seriali. Kto? Komiksy. Wprawdzie telewizyjnych wersji przygód bohaterów historii obrazkowych nigdy nie brakowało, żeby wspomnieć choćby „Tajemnice Smallville” czy „The Walking Dead”, obecnie jednak mamy do czynienia z niezwykłą aktywnością na tym polu. Prym wiodą wydawnictwa Marvel i DC, które rywalizację z dużego ekranu właśnie przenoszą na mały. Dla widzów oznacza to więcej fantastycznych produkcji. Czy warto jednak poświęcić im czas? Przyglądamy się produkcjom, które właśnie debiutują albo powracają na ekrany telewizorów.
„Constantine”
Świeżynka. Premiera pilota miała miejsce 25 października, w Polsce – zaskoczenie, nie? – na chwilę obecną niedostępny. Opowieść o znawcy czarnej magii i egzorcyście, który po raz pierwszy pojawił się w komiksie „Potwór z bagien” ze scenariuszem Alana Moore’a, a potem już we własnej serii „Hellblazer”. Jest ponury, swojej roboty raczej nie lubi, podobnie jak ludzi, do tego raczej nie ma skrupułów i specjalizuje się w oszukiwaniu i manipulowaniu ludźmi. Przyjemniaczek.
W serialu sprawdza się to świetnie, głównie za sprawą bardzo dobrze obsadzonego Matta Ryana, który z ogromnym nie-wdziękiem osobistym wydaje wojnę demonom i klnie z silnym brytyjskim akcentem. Wygląda więc na to, że czeka nas kolejna produkcja z polowaniem na nadnaturalne stwory w tle, z okultyzmem, magią i podobnymi dziwami. Trochę jak „Supernatural”, ale z mniej sympatycznym (i paradoksalnie – ciekawszym) głównym bohaterem i ogromnym komiksowym zapleczem, którego kawałeczek można dostrzec już w pilocie. Będzie też bardziej ponuro, co widać po głównym wątku, związanym z tragedią, jaką John Constantine przeżył w przeszłości – ten konkretny bohater napędzany jest chęcią zemsty. Niby pilot nie wbijał w fotel, a jednak ma się ochotę na więcej – po tym, jak skończył się „The Knick”, obecnie żaden inny serial nie sprawia, że odliczam dni do następnego odcinka. [Marcin Zwierzchowski]
„The Flash”„Flash” to kolejny serial DC, który wprowadza do telewizji nieco mniej znanych bohaterów z wielkiego komiksowego Universum. Flash jest co prawda nieco bardziej rozpoznawalny od bohatera innej produkcji ze świata DC – Arrowa – ale nadal daleko mu do popularności Batmana czy Supermana. Serial początkowo zaplanowany jako spin-off „Arrow” dzieje się w tym samym świecie, co mający całkiem sporą grupę widzów nieco starszy serial DC. W jednej ze scen nasz niepewny bohater udaje się nawet do swojego kolegi superherosa po radę. I niestety trzeba przyznać, że to jak na razie najlepsza scena z premierowych odcinków Flasha.
Cała reszta przypomina nieco „Smallville”. Choć efekty specjalne są odrobinę lepsze, to schemat pozostaje ten sam: zwykły bohater, który okazuje się niezwykły; grupa przyjaciół, którzy dostarczą odpowiedniego sprzętu; jedna przyjaciółka z dzieciństwa, w której nasz bohater może się podkochiwać; przedstawiciel prawa i oczywiście naukowiec, który wie nieco więcej, niż jest skłonny ujawnić.
Twórcy zadbali też o to, by w pierwszym odcinku wyjaśnić dlaczego w Central City, gdzie mieszka Flash, nie zabraknie ludzi posiadających niezwykłe moce. Jednocześnie widać, że „Flash” został zaplanowany jako nieco lżejsza produkcja, ze sporą dozą poczucia humoru. Cała ta mieszanka wydaje się znajoma, bo to sprawdzony przepis stacji CW na serial młodzieżowy. Całość ani szczególnie nie nudzi, ani też nie porywa i ostatecznie przypomina wszystko, co już w serialach superbohaterskich widzieliśmy.
Trudno po zaledwie kilku odcinkach wyrokować o przyszłości produkcji („Arrow”, mimo że opowiadało o mniej znanym bohaterze, zyskało sobie fanów), ale nie wydaje się, by był to materiał na hit. Trzeba jednak pochwalić dobór aktorów, zwłaszcza Grant Gustin jako Flash sprawdza się nieźle i nietrudno zapałać do niego sympatią. Co, jak wiemy, czasem wystarczy serialom o superbohaterach. Nie mniej „Flash” nie jest produkcją, którą trzeba tej jesieni koniecznie zobaczyć. [Katarzyna Czajka]
„Gotham”W skrócie: serial o Batmanie bez Batmana. Oto miasto, które kiedyś stanie się dominium Mrocznego Rycerza, teraz jednak musi radzić sobie samo. I niespecjalnie mu to wychodzi. Przestępczość kwitnie, mafia ma się świetnie, politycy i policja są skorumpowani – na tym tle wyróżnia się wyłącznie młody detektyw Gordon, później komisarz i druh Batmana, teraz żółtodziób z silnym kręgosłupem moralnym, który ma być jedyną nadzieją Gotham. W założeniach twórców ma to być mroczna opowieść o mieście, które chyli się ku upadkowi, i o policjancie, który próbuje je ocalić. Wszystko sowicie podlane sosem z nietoperza, czyli czerpiące z liczącego sobie już 75 lat komiksowego uniwersum.
Efekt? Miałki. „Gotham” w największym stopniu pozostaje show policyjnym, z klasycznym „śledztwem tygodnia”. I niby nic w tym złego, mogłoby to być coś, co wyróżni tę produkcję na tle innych komiksowych seriali, sęk w tym, że nikt w ekipie ewidentnie nie ma na owe sprawy pomysłu, serwując nam proste wątki i momentami żenująco kiepskie zagadki kryminalne, przez co cały aspekt proceduralny serialu jest dla niego kulą u nogi.
Są też plusy, jak świetny Robin Taylor w roli Pingwina czy ogólnie smaczki dla fanów komiksów, nie można też nie pochwalić scenografii, na chwile obecną trochę to jednak mało jak na show w świecie Batmana. [Marcin Zwierzchowski]
„Arrow”Jak wyglądałby superbohater będący połączeniem Batmana z Robin Hoodem? Dokładnie tak, jak Zielona Strzała. Zakapturzony heros pod osłoną nocy śmiga po mieście z łukiem, by stawiać czoła wszelkiej niesprawiedliwości. Za dnia lowelas i multimilioner, wieczorami staje się pogromcą skorumpowanych polityków, narkotykowych dilerów i brutalnych przestępców. Nie ma nadprzyrodzonych mocy, nie snuje pajęczych nici, nie ma czapki niewidki ani laserowego wzroku, ale dzięki znajomości sztuk walki niestraszny jest mu żaden przeciwnik. Nawet ci z Ligi Zabójców, którzy śladem Arrowa przybywają do jego rodzinnego Starling City.
Jako postać Green Arrow po raz pierwszy pojawił się na komiksowych kartach w 1941 roku, dwa lata po narodzinach Batmana. Nie jest dziełem przypadku, że obu panów bardzo wiele łączy – nie tylko miliony na koncie, romantyczne rozterki i „analogowy” sposób walki, ale też mroczna przeszłość, która pchnęła ich na drogę sprawiedliwości
„Arrow”, który doczekał się już trzeciego sezonu, jest dziś jednym z czterech – obok „Gotham”, „The Flash” i nowego „Constantine” – seriali rozgrywających się w uniwersum DC Comics. Kto wie, czy nie najlepszym z tego grona. Ale czy dobrym? Niekoniecznie. „Arrow” to typowa telewizyjna „grzeszna przyjemność”, serial, który ogląda się dobrze wyłącznie wtedy, kiedy patrzy się na niego z przymrużeniem oka. Wówczas mniej razi melodramatyzm żywcem wyjęty z opery mydlanej, a drętwe aktorstwo Katie Cassidy staje się wadą niemal niedostrzegalną. Zwłaszcza że w opowieści o (nie do końca) samotnym mścicielu ze Starling City nie aktorstwo jest najważniejsze, ale niezłe tempo i akrobatyczne popisy Stephena Amella, atletycznego aktora wcielającego się w głównego bohatera. [Bartosz Staszczyszyn]
„Agenci T.A.R.C.Z.Y.” (Marvels agents of S.H.I.E.L.D.)Serial najściślej powiązany z kinowym uniwersum Marvela, bo początek swój biorący w filmie „Avengers”, gdzie ginie postać agenta Coulsona. Choć tak naprawdę nie do końca – sympatyczny tajniak powraca na małym ekranie, by stworzyć team zdolnych ludzi, którzy będą sprzątać cały ten superbohaterski bałagan i reagować, gdy trzeba będzie na przykład zbadać jakiś dziwny artefakt. Od czasu do czasu w tle pojawiać się miała bardziej znana twarz, jak choćby szef S.H.I.E.L.D. – Nick Fury (Samuel L. Jackson); fani liczyli też na gościnne występy Iron Mana czy Kapitana Ameryki, ale jak na razie dostali tylko Lady Sif z „Thora”.
Serial zaczynał słabo, bo raz, że gra aktorów pozostawiała wiele do życzenia, dwa – widzowie liczyli na więcej epizodów postaci z wielkiego ekranu, a trzy (przede wszystkim) – produkcja przyjęła formułę sprawy tygodnia, co w żaden sposób się nie sprawdziło.
Nagle przyszedł jednak przełom – wraz z premierą filmu „Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz”, gdzie S.H.I.E.L.D. odgrywa bardzo ważną rolę, serial wszedł na zupełnie nowy poziom, bo musiał fabularnie reagować na to, co działo się w kinach. I od tego czasu jest naprawdę dobrze, poziom rośnie i robi się ciekawie, dramatyczne wydarzenia z filmu wpłynęły także na ton produkcji. [Marcin Zwierzchowski]
Co nas czekaSytuacja wygląda więc tak, że Marvel i DC rozpoczęły walkę o widza telewizyjnego, żadne z nich na chwilę obecną nie potrafi jednak stworzyć produkcji wybitnej, wyróżniającej się na tle seriali w ogóle, a nie tylko komiksowych. Przyszłość niesie jednak ze sobą zapowiedzi kolejnych produkcji, w tym gorąco wyczekiwanego „Daredevila” (na zdjęciu powyżej), za którego przygotowanie odpowiadał będzie Netflix – to w tej historii upatrywać można przełomu i pierwszego serialu o komiksowym superherosie, który pokaże, jak dobre mogą być tego typu historie.
Z drugiej strony DC ma „Lucifera” opartego na wybitnym komiksie Mike’a Careya, i jeżeli uda im się oddać ducha oryginału i znaleźć odpowiedniego aktora do roli Gwiazdy Zarannej, mają potencjał stworzyć prawdziwy hit.
Poza tym Marvel idzie za ciosem „Agentów…” i szykuje powiązaną z Kapitanem Ameryką „Marvel’s Agent Carter”. DC chce odpowiedzieć m.in. „Supergirl”, co nie napawa optymizmem, bo kojarzy się raczej z „Tajemnicami Smallville”, które opowiadały o młodości Supermana, a których poziom (zwłaszcza w późniejszych sezonach) pozostawiał wiele do życzenia.
Do gry wkroczyć mają także inne studia posiadające prawa do ekranizacji komiksów Marvela, jak Sony czy 20th Century Fox – ci drudzy pracują nad nawiązującym do „X-Menów” tytułem „X-Factor”.
Będzie się działo.