Realizm magiczny – „Narcos”, nowa premiera Netflixa
Nowy serial Netflixa to zawsze spore wydarzenie. Przez ostatnie kilka sezonów był on odpowiedzialny za kilka doskonałych produkcji. Nic więc dziwnego, że do oglądania „Narcos” zasiadłam z wielkimi oczekiwaniami.
„Narcos” przenosi nas do Kolumbii, gdzie kwitnie handel kokainą. Narkotyk jest nowością, amerykańskie służby jeszcze nie do końca wiedzą, z czym właściwie mają do czynienia. Tymczasem narkotyki licznymi kanałami przemytu płyną do Miami, trafiając do chętnych klientów. Trudno o lepszy interes – kokaina produkowana jest w ilościach przemysłowych, szybko i tanio, a każdy gram wart jest kilka dolarów. Wystarczy krótka kalkulacja, żeby dostrzec, że nie wymyślono wielu lepszych sposobów na równie szybki i łatwy zarobek.
Obserwujemy więc, jak rosną fortuny szefów karteli narkotykowych – w ciągu kilku lat stają się oni najbogatszymi ludźmi na ziemi (trafiają nawet na listę Forbesa). Tak bogatymi, że nie wiedzą nawet do końca, co zrobić z pieniędzmi – dosłownie – w pewnym momencie problemem bossów staje się fizyczne ukrycie milionów dolarów w banknotach.Bohaterem serialu jest przede wszystkim Pablo Escobar. Imię i nazwisko, które wielu widzów zapewne kojarzy – choć szczegóły tego, jak doszedł do tak niesamowitego majątku i wpływów, dla wielu okażą się nowością.
Jasne, wszyscy wiedzą, że sprzedawał narkotyki na niespotykaną skalę i zarabiał miliony dolarów, ale jak dokładnie wyglądała budowa i organizacja przemytu, sprzedaży, produkcji – to wiedza już głównie dla zapaleńców. Serial pokazuje nam historię kartelu narkotykowego chronologicznie, wiele faktów i informacji zostaje nam dopowiedzianych zza kadru. Twórcy serialu najwyraźniej wyszli z założenia, że widzowie zbyt mało wiedzą o Kolumbii, by móc im opowiedzieć historię bez dodatkowych informacji.
Tych udziela nam przede wszystkim bohater – amerykański pracownik agencji zwalczania przestępczości narkotykowej, który współpracuje z władzami kolumbijskimi i sam na miejscu walczy jak może z przestępczością. Większość podawanych przez niego informacji można znaleźć w podręcznikach do historii czy opracowaniach na temat narkobiznesu. Co nie zmienia faktu, że są one chyba najciekawszym elementem serialu. Zwłaszcza że niekiedy naprawdę trudno w nie uwierzyć.Twórcy w pierwszym odcinku przywołują definicję realizmu magicznego, wskazując, że takie połączenie rzeczy zupełnie codziennych z zupełnie niezwykłymi nie bez przyczyny narodziło się w Kolumbii. I rzeczywiście, kiedy przyglądamy się działaniom Escobara, temu, jak powoli udaje mu się stworzyć państwo w państwie, kiedy obserwujemy, jak inaczej funkcjonuje społeczeństwo Ameryki Południowej i próbujemy objąć rozumiem to, jak właściwie do tego wszystkiego mogło dojść – wydaje się, że cała historia musiała zostać wymyślona.
Pod tym względem serial jest zresztą bardzo wciągający bo – nieważne, czy znamy historię, czy nie – od samego początku mamy przeczucie, że taki biznes w końcu musi się na naszych bohaterach zemścić. Pytanie tylko, kiedy. Zresztą akurat nikt, kto zasiada do oglądania serialu o narkotykowych bossach, nie przypuszcza chyba, że czeka go dobre zakończenie. Niemniej cała historia jest w pewien sposób fascynująca.Największy problem z „Narcos” to brak ciekawych bohaterów. Jasne – oglądanie życia i dzieła Pablo Escobara jest interesujące. Wagner Moura jest w tej roli doskonały – spokojny, ale charyzmatyczny, budzi sympatię. Nietrudno nam zrozumieć mieszkańców Kolumbii, którzy widzieli w nim współczesnego Robin Hooda, człowieka, który jest w stanie podnieść poziom ich życia. Moura gra Escobara bardzo spokojnie: nie podnosi głosu, nie sprawia wrażenia skłonnego do przemocy, wręcz przeciwnie – wydaje się człowiekiem niesłychanie opanowanym.
Jednocześnie nie ma wątpliwości, że to jednostka bezwzględna. Im dłużej go znamy, tym częściej łapiemy się na tym, że lubimy go zdecydowanie bardziej od naszych bohaterów – Amerykanina i Kolombijczyka współpracujących przy walce z narkotykowym gangiem. I choć naprawdę ani Boyd Holbrook, ani Pedro Pascal nie grają źle, to jednak są to postacie, które doskonale znamy z wielu innych produkcji – rzadko nas zaskakują, częściej czekamy, aż znów na ekranie pojawi się narkotykowy boss.
Przy czym warto dodać, że obsadzenie Moury w głównej roli spotkało się z licznymi protestami i do teraz jest jednym z najbardziej krytykowanych elementów produkcji. Dlaczego? Aktor musiał się na potrzeby produkcji nauczyć hiszpańskiego. I, jak twierdzą widzowie hiszpańskojęzyczni, a zwłaszcza kolumbijscy, bardzo słychać, że – po pierwsze – nie jest to jego pierwszy język, a po drugie, że naprawdę daleko mu do kolumbijskiego akcentu. Dla widza polskiego jest to mało znaczące, ale wielu Kolumbijczyków deklarowało, że nie jest w stanie oglądać serialu, w którym aktor w głównej roli tak źle mówi po hiszpańsku.To, czy „Narcos” podbije serca widzów, zależy przede wszystkim od tego, czy będą oni – zasiadając do serialu – zainteresowani historią handlu narkotykami. To temat w kulturze popularnej bardzo często poruszany, więc nie wątpię, że Netflix wiedział, co robi. Do tego trzeba przyznać, że – w przeciwieństwie do wielu amerykańskich produkcji dziejących się „gdzieś w Ameryce Południowej” – tu nie ma mowy o drodze na skróty.
Dialogi są w większości po hiszpańsku (co oznacza, że konieczne są napisy, których widownia amerykańska bardzo nie lubi; większość negatywnych recenzji serialu koncentruje się przede wszystkim na oburzającej konieczności czytania napisów), obsadę stanowią głównie – choć nie tylko – latynoscy aktorzy. Całość wymaga też jednak pewnej znajomości realiów historycznych, choć jeśli nie wiemy nic o Kolumbii, to dowiemy się o niej z serialu zaskakująco dużo (nie tylko o handlu narkotykami).
Nie zmienia to jednak faktu, że „Narcos”, choć niesłychanie porządnie zrealizowane i w sumie interesujące – nie porywa. Na pewno znajdą się widzowie, którzy z czystej ciekawości będą śledzili dalsze losy bohaterów, ale po pierwszych odcinkach nie odnosi się wrażenia, byśmy mieli do czynienia z kolejnym telewizyjnym arcydziełem czy przełomem. Z drugiej strony – Netflix tak wysoko podniósł poprzeczkę, że dziś, oglądając po prostu bardzo dobry serial, oczekujemy czegoś więcej.Ale nietrudno zrozumieć zachwyt zarówno widzów, jak i krytyków nad nowym serialem. „Narcos” na tle innych produkcji o narkobiznesie wyróżnia się realizmem. Nie pokazuje dilerów narkotykowych jako ludzi pozbawionych serca, a jednocześnie ich nie gloryfikuje. Podobnie walczący z nimi policjanci nie są jednoznacznymi „dobrymi bohaterami”. Kolumbia pokazana jest jako dziwny i egotyczny kraj, ale w serialu nie ma typowej amerykańskiej perspektywy, wedle której wszyscy żyjący południe od granic Teksasu to ludzie dzicy i nieobliczalni.
Sam fakt, że zdecydowano się pokazać Kolumbię z bliska i opowiedzieć nieco o jej historii i społeczeństwie, odróżnia ten serial od wielu produkcji. Poza tym „Narcos” jest po prostu inne – bardziej szczegółowe, ciekawsze i mniej oczywiste niż wiele produkcji o narkotykowych bossach. Jeśli więc szukacie czegoś nieco innego, dobrze zagranego i chcecie się dowiedzieć czegoś więcej o Kolumbii (nie tylko o jej mrocznej stronie), to „Narcos” z pewnością jest serialem dla was.
A Netflix może spać spokojnie. Coś mi mówi, że w następnym sezonie nagród znów będzie mógł liczyć na worek nominacji. Bo to jest obecnie najlepsza dostępna telewizja.
Komentarze
Właśnie skończyłem oglądać NARCOS. Świetny produkt. Odbiega od standardy serialu kryminalnego, bo w istocie rzeczy nim nie jest. To bardziej serial para-dokumentalny i polityczny. Wstrząsający obraz tego jak wszechogarniająca korupcja (policjanci na usługach przemytników a potem producentów narkotyków) generuje system społeczny i gospodarkę opartą na przestępczości. Wiele intrygujących smaczków, jak np. wątek wiążący narodziny biznesu kokainowego z przewrotem w Chile i dojściem do władzy Pinocheta (powtarzający się schemat – amerykańskie interwencje polityczne przynoszącą w długiej perspektywie zgubne skutki dla USA i reszty świata).
Krytyki i zastrzeżenia przytaczane przez p. Red. potwierdzają tylko, że nie jest to serial dla klasycznej publiki komercyjnej.