Powrót do „Krainy bezprawia”
Drugi sezon „Into the Badlands” produkcji AMC wreszcie daje nam to, czego w poprzednim brakowało: postapokaliptyczną stylistykę. Choć siłą tej produkcji pozostają niesamowicie efektowne i okropnie krwawe sekwencje pojedynków.
Najlepiej spróbować wyobrazić sobie choreografię scen walk „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka” w połączeniu z horrorem klasy Z, w którym budżet przeznacza się na piwo i hot-dogi dla ekipy oraz na sztuczną krew – hektolitry sztucznej krwi.
„Porzućcie potrzebę realistycznej opowieści ci, którzy włączacie ten serial” – winno brzmieć hasło „Krainy bezprawia”, zważywszy choćby na sceny walk w rafinerii z pierwszego odcinka drugiego sezonu. To, co tam wyprawia Wdowa, zawstydziłoby nawet Dartha Vadera z epizodu w „Łotrze 1”.
Rzecz jasna taką stylistykę trzeba po prostu przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza, nie myśląc zbytnio o grawitacji czy prawach dynamiki Newtona, gwałconych w tym serialu na niemalże każdym kroku. Twórcy „Krainy…” byli przy tym na tyle przezorni, że nie atakowali widza tego typu scenami już na początku pierwszego sezonu, raczej spokojnie zwiększając dozę nierealności walk. W drugiej serii jednak ruszyli już z kopyta, czego efektem jeden z bardziej efektownych i krwawych odcinków w telewizji ostatnich kilku lat.
Świetny odcinek, trzeba przyznać, bo nudzić się podczas seansu nie sposób – a przecież w „Krainie bezprawia” o walkę z nudą przede wszystkim chodzi. I o cieszące oko choreografie walk. Jasne, fabuła też gdzieś tam jest, rozwodniona jednak, drugo- czy trzeciorzędna, stanowiąca wymówkę dla mordobić.Co istotne, w pierwszym odcinku drugiego sezonu „Krainy bezprawia” wreszcie dostajemy to, czego w pierwszej serii często brakowało – postapokalipsę. Bo choć serial od początku reklamowano jako taki, i z technicznego punktu widzenia takim był (faktycznie jest to opowieść o nowej erze w historii ludzkości, po tym jak świat trafił szlag), wizualnie się tego nie odczuwało, ponieważ lwia część akcji rozgrywała się na zamkniętej lokacji posiadłości jednego z Baronów.
W skrócie: w pierwszej serii więcej się o post-apo mówiło, niż pokazywało, podczas gdy teraz już w pierwszym odcinku mamy plany i „modę” rodem z „Mad Maxa”.Może więc nie jest to produkcja idealna, bo zarzucić jej można wiele, ze słabą grą aktorską na czele (wprawdzie do obsady dołączył świetny Nick Frost, wciąż jednak musimy cierpieć obecność drewnianego Aramisa Knighta), „Kraina…” dostarcza jednak unikalnej na małym ekranie rozrywki. Serial ten sprawia wrażenie kina kopanego klasy B, wymieszanego z post-apo, i faktycznie z tych wzorców czerpie, realizowany jest jednak z dbałością o szczegóły i sporym budżetem, co widać – oto produkcja świadomie momentami kiczowata.
Tę stylistykę trzeba po prostu kupić. Wtedy zaczyna się zabawa.
Premiera drugiego sezonu w Polsce 20 marca na kanale AMC.