Głos karmienia piersią – po finale „Dziewczyn”
Właśnie usłyszeliśmy ostatni (od)głos pokolenia w serialowym autoportrecie generacji millenialsów. Niestety, w przypadku „Dziewczyn” konwencjonalny koniec zwieńczył oryginalne, przynajmniej w pierwszych sezonach, dzieło.
Zaczynało się jako dość realistyczna opowieść o dziewczyńskiej przyjaźni, trudach dojrzewania i życiowym starcie w Nowym Jorku, który po krachu na rynku nieruchomości w 2008 r. w niczym nie przypomina bajkowej metropolii z „Seksu w wielkim mieście”. Zamiast Manhattanu są wynajmowane klitki na Brooklynie, dorywcze prace i bezpłatne staże, zamiast idealnych figur i kreacji od projektantów – dodatkowe kilogramy i lumpeksy, zamiast bogatych kochanków – pogubieni, narcystyczni chłopcy itd.
Lena Dunham, rocznik 1986, scenarzystka i odtwórczyni głównej roli Hanny Horvath, w momencie startu serii miała 26 lat, czyli była równolatką bohaterek. Swoich rówieśników sportretowała bez taryfy ulgowej – to pokolenie jedynaków, egoistów wychowanych w poczuciu wyjątkowości, którzy z trudem przyjmują do wiadomości, że świat nie podziela ich przekonania o własnych walorach.
Cięty język, sarkastyczne i celne komentarze dotyczące rzeczywistości oraz swobodny stosunek do własnego, nieprzypominającego figury modelki ciała – wszystko to decydowało o oryginalności i świeżości komediodramatu HBO.W finałowym, szóstym sezonie wracają kluczowe sceny serialu. Na czele z jedną z pierwszych, w której Hannah Horvath oświadczała rodzicom w restauracji, że powinni ją finansować jeszcze jakiś czas po studiach, bo zamierza zostać pisarką – głosem swojego pokolenia. Albo przynajmniej jakimś głosem jakiegoś pokolenia.
Sześć lat starsza Hannah jakiś sukces, choć na pewno nie na miarę swoich ambicji, odniosła. Została głosem pierwszej generacji wychowanej w internecie. Jej publikowane na portalach teksty zyskują sławę i – jak pokazuje odcinek z pisarzem, którego oskarżyła o molestowanie swoich fanek – mają pewną siłę rażenia. Na tyle dużą, że dostaje propozycję prowadzenia kursów z twórczości internetowej na uniwersytecie, choć poza Nowym Jorkiem.
Twórcy serialu (obok Leny Dunham to przedstawiciele HBO Judd Apatow i Jennifer Konner) jednak w finałowych odcinkach ten sukces ukrywają w cieniu. Stawiają na dojrzewanie bohaterek, a to z jakiegoś powodu nie kojarzy im się z pracą czy samorealizacją w wymarzonym zawodzie, tylko z życiem rodzinnym.
Dojrzewanie zawsze było ważnym wątkiem serialu – jego tytuł brzmi „Dziewczyny”, co samo w sobie sugeruje drogę, etap przejściowy między dziewczynką i kobietą. Cztery bohaterki – Hannah, Marnie, Jessa i Shoshanna – dojrzewają w bólach. Pakując się w skazane na porażki związki (i małżeństwa), łapiąc prace „na przeczekanie”, szukając pasji, która nada ich chaotycznemu życiu sens, idąc na studia, które przerywają, wyjeżdżając i wracając – z narastającą paniką, że czas płynie i z każdym rokiem z poszukujących swojego miejsca 20-latek stają się pogubionymi w życiu 30-latkami.Ostatni sezon, podobnie jak cały serial, miał odcinki lepsze i gorsze, te najlepsze budziły śmiech połączony ze współczuciem dla bohaterek, najsłabsze – tylko irytację. Najeżony był epitetami w stylu: zepsuta, egoistyczna, rozpieszczona. Wszystkim bohaterkom zafundowano głębsze spojrzenie w lustro i żadna nie była zadowolona z odbicia, które tam zobaczyła.
Widać w nim czytelny podział na dwie części. Pierwsza – ciekawsza i bardziej zadowalająca, jako finał – jest próbą zamknięcia historii bohaterek, z poddaniem rewizji ich przyjaźni włącznie. Druga to właściwie opowieść o nowej drodze życiowej Hanny, irytuje scenariuszowym pójściem na łatwiznę i konwencjonalnością.Jak pokazują internetowe fora, finał podzielił widzów. Ja w roli zakończenia chętnie widziałabym odcinek przedostatni – „Goodbye Tour”. Scena w łazience Shoshanny podczas jej zaręczynowego przyjęcia to świetne nawiązanie do łazienkowych scen z pierwszych sezonów, które pokazywały, jak blisko dziewczyny ze sobą są.
Ta jest jakby ich lustrzanym odbiciem – skłócone, nie mają ochoty przebywać razem w jednym pomieszczeniu. Shoshanna właśnie w toksycznych, egoistycznych przyjaciółkach widzi przeszkodę, która nie pozwala jej wejść w dorosłość.Kolejna scena, w której kamera przygląda się każdej z tańczących – osobno – na imprezie dziewczyn, to już prawdziwe pożegnanie. Hannah podejmuje decyzję o wyjeździe. Shosh zaręczyła się, robi karierę w marketingu i zmienia krąg znajomych na „miłych, nie o wrednych charakterach”. Przygoda Jessy ze studiowaniem psychologii skończyła się odkryciem, że jednak nie jest gotowa pomagać innym, za to przynajmniej związek z Adamem okazał się prawdziwy i silny. A Marnie – bez pracy i związku – wylądowała na kanapie u matki, znów w punkcie wyjścia, ale przynajmniej ze świadomością, że za swoje nieszczęścia jest odpowiedzialna sama, więc może za szczęście także weźmie odpowiedzialność, w przyszłości.
To świetne zakończenie. Niejednoznaczne, otwarte, dające bohaterkom szansę na przyszłość, bez określenia, jaka będzie. Pokazujące, że nie ma happy endów, jest droga, na której będą się zdarzać sukcesy i porażki, po kolejnych upadkach trzeba będzie otrzepywać kolana i iść dalej. Z bolesną i nie tak oczywistą w czasach nawoływania do pielęgnowania kobiecych przyjaźni tezą, że nie każda przyjaźń jest wsparciem i pomocą, także kobieca.Niestety po „Goodbye Tour” dostajemy odcinek zatytułowany „Latching”, który niepotrzebnie stawia kropkę nad i, a także rozwija kontrowersyjny wątek zapoczątkowany w połowie sezonu. To ciąża Hanny. Autorzy „Dziewczyn” zafundowali swojej głównej bohaterce tę samą niespodziankę, jaką kilka miesięcy wcześnie sprezentowali Rory Gilmore autorzy kontynuacji „Gilmore Girls” („Kochanych kłopotów”).
W obu przypadkach bohaterki, które marzyły o karierze pisarskiej i w realizację tych marzeń włożyły dużo energii i pracy, i których kariery zaczynały wreszcie się rozwijać – zaliczają wpadkę, postanawiają urodzić, porzucają duże miasto i karierę na rzecz spokojnej posady na prowincji i poświęcenia się macierzyństwu.
Rozczarowująco konserwatywne. I nie zmienia tego zalew typowych dla Leny Dunham sarkastycznych uwag, tym razem na temat cudu macierzyństwa (np. marzenie, żeby odbyt i wagina znów stały się odrębnymi bytami), oraz ujęcia Hanny w uprzęży do odciągania mleka, w której przypomina bohaterów „Ghostbusters”.
Głos pokolenia?