„Glow” – feminizm w spandexie, z tapirem i na ringu

„Orange Is The New Black”, najchętniej oglądany serial Netflixa, po niedawno pokazanym piątym sezonie wciąż ma wielkie grono fanów i fanek czekających na zapowiedziane kolejne dwie serie. Ale platforma i Jenji Kohan, showrunnerka serii, już idą za ciosem. Ich nowa produkcja – „Glow” – znów opowiada o kobietach w nietypowej sytuacji, walczących o prawo do bycia sobą. I znów przynosi grupę silnych osobowości. Zaś całość rozgrywana jest w niezapomnianej stylistyce lat 80. i dotyczy telewizyjnego show o kobiecym wrestlingu – „Glow”, czyli „Boginie wrestlingu”.

Na pierwszy sezon składa się 10 odcinków mających typową dla komedii długość 30 czy 35 minut. Taka też często jest forma. Śmieszy moda lat 80., podbita jeszcze charakterystycznym dla wrestlingu – gatunku z pogranicza sportu teatru i cyrku – przerysowaniem. Spandex – lycra, tapiry, litry lakieru do włosów, neonowe kolory.

Bawią spiętrzone stereotypy: i te płciowe, i te dotyczące show-biznesu. Bawi wymyślanie przez bohaterki, z pomocą męskich szefów programu, równie pogubionych w rolach społecznych, w życiu zawodowym i uczuciowym jak one, „scenicznych”, czyli ringowych person.Ale temat serii jest poważny. W pierwszej scenie widzimy wiodącą bohaterkę „Glow”, walczącą o być albo nie być w zawodzie aktorkę Ruth Wilder (Alison Brie), na przesłuchaniu do roli. Z przejęciem wygłasza tekst nowego szefa firmy, który nakreśla pracownikom wizję firmy pod jego przywództwem, coś w stylu: zabijaj albo sam zginiesz. Gdy jest niemal w ekstazie, przerywają jej dwie kobiety za kamerą, organizatorki castingu. Okazuje się, że czytała męską rolę. Jej kwestie miały brzmieć inaczej: Przepraszam, że panu przerywam, ale dzwoni pańska żona.

Oto rozkład ról w połowie lat 80., nie tylko w telewizji i kinie.Ruth walczy o wyjście poza stereotypowe role i w zawodzie, i w życiu prywatnym. W obu z żałosnym skutkiem. Gdy na horyzoncie majaczą ostateczności – filmy porno i bycie kochanką żonatego – pojawia się ostatnia deska ratunku. Casting do tajemniczego projektu telewizyjnego, organizowany nietypowo, bo nie w studiu czy teatrze, ale w sali gimnastycznej.

Ruth trafia do grupy kobiet równie niepogodzonych ze stereotypowymi rolami, jakie oferuje im – męski – świat. Mieszanka niemal jak w więzieniu Litchfield, a i agresja się pojawia, gdy najbliższa przyjaciółka Ruth, aktorka z opery mydlanej, poczuje się zdradzona. Walki nabiorą realizmu i dramaturgii.

https://www.youtube.com/watch?v=N7OTkQnxXmM

Kohan wraz ze scenarzystkami Liz Flahive i Carly Mensch, bawiąc się formą kobiecych zapasów, pokazują, jak można odwracać stereotypy, nadawać im subwersywną siłę, dającą szansę na wyzwolenie. Kobiety w lycrowych, obcisłych kostiumach w neonowych kolorach, z wytapirowanymi włosami i brokatem na twarzy – walczą. Odgrywając z przerysowaniem role, które narzuca im społeczeństwo – czarnoskóra dojrzała i inteligentna kobieta, której syn jest na studiach, walczy jako afroamerykańska, roszczeniowa mamuśka, big mama, biała i piękna jest amerykańską superbohaterką itd. – wyciągając je na światło dzienne, podważają je.

Główną bohaterką jest Ruth i to jej zmagania – także ze znalezieniem persony, bo ma poczucie, że jest nijaka, nie pasuje do żadnej roli, ot, dziewczyna z sąsiedztwa, tyle tylko, że niemająca ochoty w tym sąsiedztwie mieszkać, marząca o wyprowadzce, życiu innym życiem – głównie oglądamy. Jednak scenarzystki starały się, by także historie jej koleżanek z ringu wybrzmiały.Od pięknej Brie, gwiazdy opery mydlanej, przez kilka sezonów grającą bohaterkę w… komie, która postawiła na rodzinę, co nie okazało się szczęśliwym wyborem. Przez Carmen, z rodziny mistrzów wrestlingu, którą ojciec i brat zamiast na ringu widzą w domu jako przyszłą żonę i matkę. Po… kobietę-wilka.Serial na lato. Świetnie zagrany i zabawny, momentami może zbyt dosłownie tłumaczący przesłanie i trochę schematyczny, ale zdecydowanie niepozbawiony głębszych myśli. Zwłaszcza że wraz z mizoginistyczną i konserwatywną polityką Donalda Trumpa czy Jarosława Kaczyńskiego lata 80. powracają. I to bynajmniej nie w modzie na lycrę i tapira.