„Stranger Things” – drugi sezon tak dobry jak pierwszy?

Bracia Dufferowie pierwszym sezonem serialu wyprodukowanego dla Netflixa zawiesili sobie poprzeczkę tak wysoko, że w drugiej serii nie mieli prawa jej przeskoczyć. I tak się nie stało. „Stranger Things” jednak nie zawodzi, bo to wciąż świetna historia.

Najlepszą analogią będzie tu cykl filmów „Obcy”: w pierwszej części mieliśmy jednego potwora, przez większość czasu skrytego w cieniu, niezwykle groźnego, z którym walka wydawała się beznadziejna, skazana na porażkę. W „Aliens” jednak dostaliśmy już kino akcji, nieco lżejsze – z większą liczbą ksenomorfów, działających już otwarcie – mające w sobie mniej z horroru, więcej z militarystycznego SF.

„Stranger Things” idzie podobną ścieżką: w drugim sezonie bohaterowie już się tak nie boją, stawiają czoła kolejnym lękom, najczęściej z pistoletem, karabinem lub kijem bejsbolowym nabitym gwoździami w ręku.

https://www.youtube.com/watch?v=R-Y2Pq1LrBM

W skrócie: serial ewoluował. Co było nieuniknione, w końcu mamy tu do czynienia z kontynuacją opowieści o wydarzeniach w miasteczku Hawkins, a od pamiętnych wydarzeń z sezonu pierwszego minął ledwie rok. To już nie opowieść w duchu Stephena Kinga, z dzieciakami stawiającymi czoła złu niemalże bez pomocy dorosłych. To historia szerokiej grupy ludzi doświadczonych wspólnymi przeżyciami, którzy jednoczą się ponownie, by walczyć z czymś jeszcze większym.

Plusy: rozwijają się interakcje wewnątrz grupy, a dodatki do niej, w postaci choćby świetnej Max, są naprawdę interesujące. Minusy: przy takiej liczbie postaci i akcji zdecydowanie mniej miejsca zostaje na warstwę obyczajową historii, przez co to, co było siłą sezonu pierwszego, w drugim obecne jest tylko w relacji szeryf Hopper – Eleven, a w innych wątkach stanowi ledwie tło/przerywnik między kolejnymi zadaniami.

Nie jest to już więc serial w duchu Spielberga, nie ma w sobie wiele z „E.T” – teraz już „Stranger Things” to coś własnego Dufferów, którzy choć co rusz cytują i odwołują się do klasyków, tym razem idą własną ścieżką. Efekt jest zadowalający.Nie, nie jest tak zaskakująco dobrze („Stranger Things” wszystkich zaskoczył tym, jak dobry był to serial) jak w pierwszym sezonie, ale trzeba przyznać, że dorównanie pierwszym odcinkom było zadaniem niemalże niewykonalnym. Zestawmy proces kształtowania się i poznawania bohaterów z pierwszego sezonu, doprawiony stopniowym odkrywaniem czyhającego na nich zła, co czyniło je tym straszniejszym, z okrzepłymi postaciami z serii drugiej, walczącymi z hordami już znanych sobie przeciwników, a porównanie musi wypaść na niekorzyść kontynuacji.

Bracia Dufferowie jednak nie zawiedli. Sama fabuła i bohaterowie w zasadzie prowadzili ich w tej serii, nie mogli więc robić rewolucji, dali nam jednak sezon bardzo udany, równie wciągający co pierwszy, zaludniony jednymi z najwspanialszych bohaterów, jakich zna współczesna telewizja. Powrót do Hawkins wypadł więc świetnie.Choć nie bez wad, bo tymi były na przykład zupełnie niepotrzebny odcinek 7., którego zadaniem nie tyle było rozwijanie fabuły, ile budowanie fundamentów pod kolejne serie (i wyprowadzenie Eleven z Hawkins choćby na chwilę – ta postać jest tak potężna, że to zaczyna być problematyczne), oraz bardzo pospieszne i mało satysfakcjonujące zakończenie – bohaterom poszło zbyt łatwo, za mało w tym było dramaturgii, za mało walki z przeciwnościami.

I rzecz jasna będą kolejne serie, co jasno pokazał nam finał ostatniego odcinka drugiego sezonu „Stranger Things”. Czego można sobie w nim życzyć? Świeżości w schemacie fabularnym (już dajmy spokój Willowi) oraz powrotu do dzieciaków, które są w tym serialu najważniejsze i które powinny mieć najwięcej czasu ekranowego.