„Perry Mason” – kryminał noir odświeżony

Matthew Rhys przyjął propozycję zagrania Perry’ego Masona, bo po streszczeniu historii był bardzo ciekaw, jak scenarzyści zamierzają powiązać bohatera serialu z postacią z literackiego pierwowzoru.

Faktycznie, wymiętego na zewnątrz i przypominającego tykającą bombę wewnątrz Perry’ego z serialu HBO na pierwszy rzut oka niewiele łączy z eleganckim i pozbawionym wybujałego życia wewnętrznego prawnikiem, który w latach 30. XX w. w Los Angeles z poświęceniem i sukcesem broni klientów oskarżanych o ciężkie zbrodnie w powieściach i opowiadaniach Erle’a Stanleya Gardnera. Od 1933 do 1973 r. wyszło ich ponad 80, były wielokrotnie przenoszone na duży i mały ekran. Serial ma ambicje opowiedzenia historii tego bohatera, zanim stał się szanowanym prawnikiem – ma więc być swoistym prequelem kanonicznego dzieła Gardnera.

A początki Perry ma trudne. Poznajemy go na przełomie 1931 i 1932 r., gdy jako prywatny detektyw próbuje się utrzymać na powierzchni przy pomocy nieprzynoszących chluby zleceń. Jego życie osobiste jest taką samą ruiną jak farma, którą odziedziczył po rodzicach i której uparcie nie chce sprzedać, próbując ocalić szczątki przeszłości w rozwijającym się i prącym do przodu mieście. Do tego co rusz daje o sobie znać trauma wojenna. A wszystko to można wyczytać z twarzy i ubioru Perry’ego.

Jest to więc klasyczny bohater kina noir, tyle że w wersji współczesnej, czyli wzbogacony o współcześnie istotne wątki oraz dociśnięty do dechy – „doczołgany”, domęczony. A jednak głęboko przyzwoity, tyle że operujący w niesprzyjających przyzwoitości warunkach. W Kalifornii lat 30. Wielki Kryzys i szalejąca bieda łączą się z Gorączką Złota i rozwojem kinematografii. Korupcja, przestępstwa, fortuny, sekty religijne i wielkie szoł.

Wszystkie te elementy łączy w sobie sprawa, która trafia się Perry’emu w ramach zlecenia od zaprzyjaźnionego z jego rodziną adwokata (oscarowy John Lithgow) – a zaczyna się od porwania i zabójstwa kilkumiesięcznego chłopca.

Serial powstawał z myślą o Robercie Downeyu Jr., pomysłodawczynią i producentką była żona aktora Susan Downey (ostatecznie oboje zostali producentami obecnej wersji). Prace się jednak przeciągnęły, aktor ruszył do innych zajęć i wtedy rolę zaproponowano Matthew Rhysowi, laureatowi Emmy za świetny, niedawno zakończony serial „Zawód: Amerykanin”. Wizualnie przypomina Downeya, w nieco młodszej wersji, jest też świetnym aktorem i radzi sobie w realiach kina noir naprawdę nieźle. Fundując widzowi co pewien czas przyjemnie odciągające od schematu niespodzianki.

Do pomocy ma ciekawych kompanów, od wspólnika w robocie detektywistycznej (Shea Whigham z „Zakazanego Imperium), po pilotkę Lupe (Veronica Falcon), kaznodziejkę siostrę Alice (Tatiana Maslany, pamiętna z kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu wcieleń w serialu „Orphan Black”) z Promiennego Zgromadzenia Boga czy policjanta Paula Drake’a (Chris Chalk z „Gotham”).

Kalifornia lat 30. pokazana jest z rozmachem, wielkomiejsko i, co chyba rzadkie w gatunku noir, także wiejsko. Oraz wieloetnicznie. Jest mieszanka kultur i jest rasizm, jest mizoginia, są głośne procesy sądowe i rosnąca – także w nich – rola mediów.

Całość nie pretenduje do miana najoryginalniejszej rozrywki nowej dekady, ale jest porządną robotą, a kilka scen potrafi miło zaskoczyć.

Dla fanów epoki i kina gatunkowego – w tym samym HBO GO od niedawna można oglądać także „Dom grozy: Miasto Aniołów” („Penny Dreadful: City of Angels), (kampowy) horror i kryminał w jednym, z akcją osadzoną w 1938 r. w Los Angeles, gdzie tajemniczą i makabryczną zbrodnię rozgryza malownicza para śledczych: stary policyjny wyga o korzeniach żydowskich i żółtodziób będący pierwszym w mieście detektywem o korzeniach meksykańskich. I tu ważną rolę odegra sekta i charyzmatyczna siostra, tym razem o imieniu Molly.

Perry Mason, scen. Rolin Jones i Ron Fitzgerald, HBO GO i HBO, od 22 czerwca w tygodniowych odstępach, 8 odcinków.