Serial bez sternika – po pierwszym sezonie „The Knick”
„The Knick” miało być kostiumową wersją Doktora House’a i próbą wywrócenia telewizyjnego porządku, w którym reżyser jest zaledwie rzemieślnikiem pracującym pod nadzorem showrunnera. Pierwszy sezon serialu Stevena Soderbergha pokazał, że rewolucji nie będzie, a klasyczny model serialowej produkcji broni się lepiej aniżeli autorskie projekty reżyserów.
Zabierając się za reżyserię „The Knick”, Steven Soderbergh rzucił się na głęboką wodę. I choć jako reżyser po raz kolejny potwierdził, że jest jednym z najsprawniejszych w swym fachu, jako showrunner sprawdził się o wiele gorzej.
A miało być tak pięknie i rewolucyjnie. Oto reżyser, wybitny fachowiec, który sprawdził się w kinie, teatrze, a także w filmie telewizyjnym (znakomity „Wielki Liberace”), podjął się próby stworzenia serialu telewizyjnego, który niemal od początku miał być jego dzieckiem. W przeciwieństwie do Martina Scorsese („Zakazane imperium”) czy Davida Finchera („House of Cards”) Soderbergh nie ograniczył się do reżyserii pilotażowego odcinka, ale objął pieczą całą produkcję, narzucając jej swój styl i wizję. „The Knick” miało dowieść, że Steven Soderbergh jest Midasem amerykańskiego show-biznesu, który wszystko potrafi przemienić w złoto. Jednak „The Knick” nie jest serialem na miarę jego legendy. Dlaczego?
Serii Cinemaksu brakuje doświadczonego showrunnera, który rozumie specyfikę telewizji i potrafi tak rozpisać wydarzenia, wątki i postaci, by z odcinka na odcinek splatały się w finezyjną całość. W przypadku „The Knick” to Soderbergh miał być sternikiem, żeglarzem i okrętem. Sam wyreżyserował wszystkie odcinki i sam nadzorował pracę nad ich scenariuszem.Mimo że „The Knick” jest jednym z najlepiej wyreżyserowanych seriali ostatnich miesięcy, to lektura całego pierwszego sezonu pokazuje, że na planie zabrakło osoby, która by panowała nad dramaturgią całego sezonu. W „The Knick” po prostu niewiele się dzieje, a mimo niezłego tempa kolejnych odcinków serialowa fabuła praktycznie stoi w miejscu. Nie zmieniają się także bohaterowie. Doktor Thackery, którego poznajemy w pierwszych scenach, jest tym samym chorobliwie ambitnym cynikiem, którego obserwujemy w finale. Także drugoplanowe postaci nie przechodzą spektakularnych przemian. Co więcej – wiele serialowych wątków zostaje przez Soderbergha kompletnie odpuszczonych – przyjaciółka sprzed lat, która pewnego dnia pojawia się w murach szpitala, by przejść (dość makabryczną) operację rekonstrukcji nosa, w kolejnych odcinkach znika bez śladu. Nie ona jedna.Jeśli winnym dramaturgicznej słabości „The Knick” jest Soderbergh, to jemu także trzeba przypisać największe zasługi. Bo seria stacji Cinemax jest wybitnie wyreżyserowana. Autor „Wielkiego Liberace” panuje nad każdym detalem każdej serialowej sceny. Zachwyca łatwość, z jaką Amerykanin aranżuje sceny i łączy je w spójne całości, poczucie rytmu Soderbergha sprawia, że każdy odcinek ogląda się z dużą przyjemnością, a montaż często staje się jednym z najważniejszych środków wydobywających i uwypuklających sensy (natrętny montaż w scenie pokazującej Thackery’ego będącego w narkotycznym głodzie).Cinemax zapowiadał swoją produkcję jako kostiumową wersję Dr House’a rozgrywającą się w pierwszych latach dwudziestego stulecia. Ale „The Knick” jest czymś więcej niż medycznym dramatem – to opowieść o amerykańskiej historii przefiltrowanej przez jednostkowe doświadczenia bohaterów. To nie tyle kostiumowy „Dr House”, ile „Siostra Jackie” skrzyżowana z „Zakazanym imperium” – psychologiczna opowieść o uzależnieniu połączona z historycznym dramatem pokazującym obyczajowe i społeczne przemiany epoki. Opowieść o lekarzu-narkomanie staje się pretekstem do opowieści o społecznych bolączkach Nowego Jorku przełomu wieków – o problemach ekonomicznych, o imigracji, stosunku do kobiet, o dyskryminacji Afroamerykanów…
W „The Knick” nie brak ciekawych wątków i postaci, które aż proszą się o uważniejsze sportretowanie. Brakuje jedynie konsekwencji i wizji, która pozwoliłaby zapanować nad dramaturgią całego serialu. Bo choć w serialu o doktorze Thackerym Steven Soderbergh udowadnia, że jest znakomitym reżyserem, jednocześnie sam się przekonuje, że bycie showrunnerem wymaga zupełnie innych umiejętności.
Komentarze
Dobrze, dobrze… tylko co to jest ten „showrunner” ?
eeee, no nie zgodzę się. moim zdaniem postacie przeszły dużą zmianę – niewiele zostało ze świetnego thackery’ego który przemawiał na pogrzebie swojego kolegi i ambitnie szukał nowych rozwiązań. niewinna i spłoszona pielęgniarka awansuje do dziewczyny narkomana, która kradnie i prostytuuje się. zaangażowana społecznie, fajna cornelia, która jest nawet lekko feministyczną postacią ostatecznie robi sobie aborcję i podporządkowuje się społecznym wymogom… ostatecznie dużo osób kończy źle 😉 ale moim zdaniem bardzo dobry serial, świetnie pokazujący że życie na początku XXw. nawet w USA to jakieś pasmo udręk
sami nie macie „sternika”. Według mnie jest to najlepszy serial o tematyce medycznej jaki kiedykolwiek widziałam. Przynajmniej są tu pokazane konkrety a nie jak w Housie na początek sam tytułowy House musi uśmiercić swojego pacjenta by później go wyleczyć.
i co najważniejsze nie ma tu tych durnych kawałów z udziałem poszkodowanych które bez problemu możemy znaleść w Housie. No!
No to chyba oglądaliśmy inny serial 🙁 Przemiana bohaterów była i to znaczna. No i finał 🙂
Zgadzam się z kih. Chyba oglądaliśmy inne seriale z autorem blogu.
Może rzeczywiście zabrakło dokończenia niektórych wątków, ale z drugiej strony świetnie się oglądało smaczki z początków ubiegłego wieku. Takie filmy nazywam „plastycznymi”. Troszkę jak oglądanie obrazów w galerii (nie handlowej).
Co do postaci to troszkę nieautentyczna wydaje mi się siostra Elkins. Ze skromnej dziewczyny nagle staje kochanką doktora.
Ale reszta postaci bez większych zarzutów.
Obejrzałem ostatni odcinek i chciałbym już oglądać drugi sezon. Przeczytałem dwa razy artykuł o sterniku, żeby zrozumieć o co dokładnie chodzi autorowi.
Przeszukałem internet w poszukiwaniu znaczenia pracy Showrunnera. Każda osoba na tym stanowisku, sama definiuje swoje priorytety oraz cele jako showrunner. W dużej mierze ma wpływ na wygląd oraz tworzenie serialu, ale tak naprawde to ona tworzy i wie czego chce w danym serialu.
To jest coś w stylu „co myślał autor?”. Sodenberg może chciał aby serial wyglądał tak jak wygląda.
Kwestia pojawiania się bohaterów, które pojawiają się by już więcej się nie pokazać. Ale serial się nie skończył i może w kolejnym sezonie pojawią się znowu. Postać Filipa, męża Corneli oraz jej nowego teścia, też jest szczątkowa. Pierwszy sezon może być jedynie wstępem do drugiego, znacznie ciekawszego sezonu.
I ostatnia kwestia. Przemiana bohaterów Cornelia, Bertie, zakonnica, gruby ratownik (ambulans), Edwards. Wiele zmian i wiele wątków.
Serial świetny. A autorowi artykułu proponuje obejrzeć jeszcze raz sezon.
” W „The Knick” po prostu niewiele się dzieje, a mimo niezłego tempa kolejnych odcinków serialowa fabuła praktycznie stoi w miejscu. ”
Przecież to jest gigantyczna zaleta tego serialu.
To jest coś dla ludzi, którym totalnie obrzydło debilne „dynamiczne” prowadzenie akcji serialu (przykładem może być Hannibal). Wcale nie musi o to chodzić.
W The Knick właśnie niesamowite jest to, że każdy odcinek jest sam w sobie dobry, na nic się nie czeka, cały czas jest w porządku. Nie ma oczekiwania w napięciu końcu sezonu i strachu przed tym, że finał będzie wielkim rozczarowaniem. Wszystko dostaje się od razu.