Święta przed ekranem – czyli co oglądać, gdy w TV leci „Kevin…”
Święta to taki dziwny okres w roku, gdy składacze telewizyjnych ramówek uznają, że telewidz o niczym innym nie marzy, tylko oglądać filmy, seriale i programy z Mikołajem, reniferami, prezentami czy choinką. Bo przecież gdy cały świat jest czerwono-biały, z każdego głośnika na Ziemi leci „Last Christmas”, a ludzie w Lidlu walczą o karpie, o niczym innym nie marzę, by Boże Narodzenie przeżywać również na małym ekranie. Co za dużo, to nie Święta, nie?
Rzecz jasna wszystko same nowości, prosto z lat 80. i 90. albo i starsze. Mamy też tzw. jazdę obowiązkową, dlatego w tę wigilię tradycyjnie będziemy mogli obejrzeć „Kevina samego w domu”, „Znachora” i „Opowieść wigilijną”.
Do tego „Bajkowe Boże Narodzenie”, „Śnięty Mikołaj III” i zatrzęsienie kolęd (serio – ZA-TRZĘ-SIĘ-NIE). Ze schematu wyłamuje się TVN, serwując nam oryginalnych jak na to grono „Asterixa i Obelixa: Misję Kleopatrę” – też nie nowość, ale przynajmniej większość akcji rozgrywa się na pustyni, co może być miłą odmianą. Nie martwcie się jednak – gdy tylko skończy się ten film, możecie przeskoczyć na Polsat na „Milion na Gwiazdkę”. Jupi!
Jeszcze lepiej prezentuje się ramówka na 25 grudnia – od rana do nocy kino familijne, komedie romantyczne, powtórki z wigilii, no i oczywiście „Bliźniacy”. Wieczorkiem zaś „Artur ratuje Gwiazdkę”, „Listy do M.”, „Holiday” i „Święta last minute”. W drugi dzień świąt mamy zaś powtórki z 24 i 25 grudnia, jeszcze więcej kina familijnego i… „Ojca chrzestnego” na TVN-ie o 22:25 (jak łyk powietrza dla tonącego).
Podsumowując: ramówki najpopularniejszych stacji to pójście na łatwiznę i rozwinięcie myśli, że „w święta ludzie obejrzą wszystko, co im podrzucimy, bo co innego mają robić”, z dodatkiem „niech w tytule będzie Gwiazdka, a łykną jak pelikany rybkę”.
Plusy? Niewiele. Ratunku szukać możemy w stacjach mniejszych i tematycznych: w wigilię na AXN-ie leci „Hannibal”, a na alekino+ „Kochanek królowej”. Na HBO uznali zaś, że nic nie ożywi Gwiazdki tak jak „Thor: Mroczny świat”, czyli historia o nordyckim bogu. Jest więc ratunek.
Spójrzmy na to jednak z innej strony – nic nie ma w telewizji, a czasu wolnego sporo? Świetnie. Wreszcie macie okazję nadrobić seriale, które wiecznie odkładaliście „na kiedyś tam” albo o którychś „coś tam słyszeliście, może Seryjni chwalili”. Tylko co wybrać? Odpowiednim kluczem jest chyba postawienie na produkcje, które najlepiej nadają się do oglądania hurtowego, czyli w większych ilościach albo nie męczą, albo wręcz zyskują.
Osobiście zacząłbym od niezdzieralnych „Przyjaciół”. Oglądaliście 1000 razy? No i…? To chyba jedyna produkcja w historii telewizji, która nigdy się nie nudzi i zawsze śmieszy. Ja tam nigdy nie przełączam, gdy przypadkiem trafiam na nich w telewizji. Albo – zupełnie przypadkiem – płyta DVD sama wpadnie do odtwarzacza… Z nowości podobnie działa na mnie „Teoria wielkiego podrywu”, te pierwsze sezony – pamiętam, jak w moje ręce wpadł box DVD pierwszych pięciu serii i wtedy miałem te ponad 100 odcinków do nadrobienia. Pochłonąłem ciurkiem, zawsze powtarzając, że „jeszcze tylko jeden odcinek” i zawsze włączając kolejny i kolejny, i kolejny. Kocham Sheldona i spółkę (i rozpaczam nad miernym poziomem 8. sezonu).
Dobrym pomysłem byłoby także sięgnięcie po „Jak poznałem waszą matkę” (o ile jeszcze tego nie zrobiliście). Raz że serial to specyficzny i niektórzy mogą potrzebować chwili, żeby wkręcić się w dziwaczne poczucie humoru – aplikacja w ilościach hurtowych może więc okazać się najlepszym podejściem. Dwa: produkcja jest na tyle oryginalna, zaskakująca i szalona, że nie może się znudzić, nawet jeżeli wszystkie 9 sezonów ogląda się jeden po drugim.
Po prawdzie jednak sitcomy równie fajnie ogląda się po troszku, bo w końcu to nie ciągła fabuła, a małe historyjki. Może więc lepiej świąteczny nadmiar czasy poświęcić serialom, które lepiej prezentują się oglądane ciurkiem?
To chyba lepszy pomysł. A w takim razie na pierwszym miejscu musi być „Breaking Bad”, które osobiście jestem w stanie oglądać wyłącznie na DVD, po kilka epizodów na raz, bo choć to produkcja wybitna, to potrafi się ciągnąć i oglądając np. cały sezon na raz, sprawia lepsze wrażenie, bo fabuła autentycznie posuwa się do przodu. Podobnie miałem z „The Walking Dead”, pierwszymi trzema sezonami – nigdy nie oglądałem na bieżąco, wolałem, aż uzbiera się nieco materiału, bo w takiej formie dawało więcej satysfakcji.
Chyba też ciurkiem wolę oglądać zarówno „Grę o tron”, jak i „House of Cards”. Z tym drugim zgadza się ze mną Netflix, które udostępnia od razu pełne sezony swoich produkcji, w tym pierwszym przypadku zawsze irytowało mnie czekanie na emisję w kolejnym tygodniu i prawdziwie z oglądania cieszyłem się dopiero mając całość na płytce.
Nie bez znaczenia jest również fakt, że to jedne z tych seriali, które powstawały jako duże, spójne fabuły. Do tej listy dorzuciłbym również „Newsroom”, głównie dlatego, że kocham tę produkcję i Willa McAvoya nigdy nie mam dość (czekając na kolejne odcinki 3. sezonu przypominałem sobie dwie pierwsze serie), a także „Detektywa”, bo zamiast raz w tygodniu wchodzić w klimat tej historii i zaraz wyskakiwać, lepiej zanurzyć się w niej w pełni – takie hurtowe oglądanie pomaga także dostrzec więcej szczegółów.
I „Fargo” – sam ma zamiar nadrobić „Fargo”, najpierw oglądając film, a potem serial.Gdybym jednak miał poświęcić czas świąt na nadrabianie jakiś zaległości, wybrałbym dwie produkcje: „Constantine” i „Agentów T.A.R.C.Z.Y.” (albo „Agentów S.H.I.E.L.D.”).
Ten pierwszy serial to na chwilę obecną 8 odcinków, z których wszystkie są świetne, a każdy następny lepszy od poprzedniego – kolejne fabuły są oryginalne i pomysłowe, a całość bardzo mocno łączy wątek przewodni, co sprawia, że nie mamy do czynienia z osobnymi fragmentami, ale większą opowieścią. Na początku nowego roku produkcja powróci z ostatnimi 6 odcinkami, więc wypada być na to gotowym i wciągnąć się w nią już teraz.
„Agenci…” z kolei wymagają czasu. Początek pierwszego sezonu to nic specjalnego – ot, kolejna historia o wesołej grupce łowców przygód, mierzących się z różnymi dziwami, odlanych wedle z dawna znanych form. Każdy kolejny odcinek jest tutaj zamkniętą fabułką, co wyraźnie odbija się na jakości. Z czasem robi się jednak lepiej – mniej więcej w połowie 1. serii „Agenci…” fabularnie łączą się z „Kapitanem Ameryką: Zimowym żołnierzem”, co wymusza odrzucenie schematu „śledztwa tygodnia” i podniesienie stawki, wykonanie kilku świetnych fabularnych wolt. W tej chwili emitowany jest sezon drugi, który utrzymuje wysoką jakość ostatnich odcinków poprzedniej serii i świetnie sprawdza się jako dobra rozrywka. Nadrabiajcie, bo fabuła „Agentów T.A.R.C.Z.Y.” wiąże się kinowym uniwersum Marvela, co też jest sporym plusem.
Wszystkie te produkcje mają jeszcze jeden dodatkowy plus: świąt w nich albo nie ma wcale, albo jest ich mało i można przeskoczyć do kolejnego odcinka. Chociaż Rossa w stroju pancernika mogę oglądać w kółko.
Komentarze
fakt, bez seriali byłoby ciężko….