„Travelers” – podróże w czasie i ratowanie świata
Choć Netflix kojarzy nam się z wyśrubowaną jakością produkcji, najwyraźniej zdarzają się i wyjątki. Przykładem serialu bardzo przeciętnego są tworzeni razem z Showcase „Travelers”.
Właśnie to słowo pasuje tu idealnie: przeciętność. Serial nie jest zły, nie jest też bardzo dobry, ot, można oglądać, ale gdy przerwie się choćby i w środku sezonu, wracać się już nie chce – dokładnie tak było ze mną, zrezygnowałem po pięciu z dwunastu odcinków, przy czym już od drugiego rosło we mnie poczucie marnowania czasu.
Tytułowi podróżnicy to ludzie z przyszłości, którzy żyją w raczej nieciekawych warunkach, w dużej mierze z powodu tego, co my zgotowaliśmy im w naszej teraźniejszości. Ponieważ zaś opanowali technologię pozwalającą na, tak jakby, podróże w czasie, postanowili nie siedzieć bezczynnie i spróbować uratować swój świat, naprawiając nasz.
Dlaczego piszę, że tak jakby podróżują w czasie? Bo nie przenoszą się ani ich ciała, ani żadne sprzęty, zamiast tego podróżnicy „wskakują” w ciała ludzi tuż przed śmiercią, wypychając niejako tych, którzy i tak mieli za ułamek sekundy odejść na tamten świat. Dlatego też ich metodą działania jest „wtopienie się w tłum”, co robią, kontynuując życie swoich „gospodarzy”, i czekanie na sygnał do akcji.
Rzecz jasna ma to swoje plusy, jak choćby fakt, że jeden z podróżników „wciela” się w agenta FBI, ale i wady, bo inni lądują z dzieckiem do opieki lub nawet z odziedziczonym po gospodarzu uzależnieniem od narkotyków.Osobnym problemem staje się też fakt, że agenci z przyszłości mają szczegółową wiedzę o bardzo wielu tragediach i śmierciach różnych osób, zobowiązani są jednak wyłącznie do reagowania na polecenia szefostwa, nie zaś do ratowania każdego. Nie wszystkim to pasuje.
Jest więc interesująco, zwłaszcza gdy dochodzi ten wątek buntu przeciw bezczynności i ciężaru wiedzy, „Travelers” traci jednak na tym, że nie idzie z duchem czasu, oferując nam odważne, zaskakujące fabuły, zamiast tego stawiając na misje rodem z telewizji lat 90. – w pierwszym odcinku udaremniają choćby wybuch antymaterii.
Ani nie ma w tym SF niczego oryginalnego, ani struktura nie pozwala na wciągnięcie się w opowieść, bo odcinki starają się być samodzielne i opowiadają krótkie historyjki.Nowoczesny Netflix dał więc nam staromodny serial. I nawet obsada chyba do tego równała, bo grają właśnie tak po „telewizyjnemu”, zgodnie ze starymi skojarzeniami – nie że to amatorzy (Eric McCormack ma na koncie Emmy), ale też nie pokazują niczego nadzwyczajnego, niczego ponadprzeciętnego, ot, odwalają swoją robotę; a może to kwestia średnich scenariuszy, które niespecjalnie dają im okazję pokazać coś więcej?
Tak czy siak „Travelers” sprawdzi się jako wypełniacz czasu, niewiele jednak więcej. Jeszcze kilka lat temu by się obronił, obecnie jednak konkurencja jest zbyt silna i na rynku seriali bycie nawet dobrym nie wystarcza – zbyt wiele jest pozycji świetnych, wybitnych, genialnych wręcz, nie pozostaje więc już czasu na przeciętniaków.