„Gypsy” – o dwóch takich Naomi Watts
Po niedawnych świetnych kreacjach serialowych Nicole Kidman czy Reese Witherspoon chyba nie ma już hollywoodzkiej gwiazdy, która nie chciałaby zaistnieć na małym ekranie. Ale efekty nie zawsze są równie dobre.
Przykładem „Gypsy” – startujący na platformie Netflix 10-odcinkowy serial z Naomi Watts, nominowaną do Oscara za role w filmach „21 gramów” i „Niemożliwe”. O aktorce głośno zrobiło się po fantastycznym, podwójnym występie w „Mulholland Drive”. Nawiązujący w warstwie fabularnej do pamiętnego dzieła Lyncha „Gypsy” jest niestety jedynie cieniem tamtego buzującego od sekretów i namiętności thrillera sprzed 16 lat.
Serialowi brak dramatyzmu, emocji, o pożądaniu i grze instynktów w ogóle zapomnijmy. Reklamowany jako mroczny thriller z kobiecą, dojrzałą bohaterką, która podąża krętą ścieżką erotycznych (choć nie tylko) pragnień, czym naraża na szwank swoje poukładane życie rodzinne i zawodowe – jest w istocie niemal wypraną z emocji, pełną schematów opowieścią o kobiecie przeżywającej kryzys wieku średniego.Watts gra nowojorską psychoterapeutkę, która stopniowo uświadamia sobie, że utknęła. Przez pierwsze, dłużące się odcinki (wyreżyserowane przez Sam Taylor-Johnson, reżyserkę filmowej adaptacji „50 twarzy Greya”) oglądamy, jak nudzi się w pracy, zmuszona biernie wysłuchiwać relacji swoich pacjentów z ich problemów ze stawianiem granic w relacjach z bliskimi.
Oraz jak nudzi się na rytualnych przyjęciach organizowanych przez nudnych znajomych jej i jej męża. Oraz jak nudzi się w relacjach z matkami koleżanek swojej córki. Oraz jak jej małżeństwo, z pozoru świetne, w istocie jest związkiem dwójki oddalających się od siebie ludzi w średnim wieku, żyjących swoimi sprawami i szukającymi emocji poza rutynowym już związkiem.
Wyjątkowość historii Jean Holloway ma polegać na tym, że zamiast, jak inne osoby w podobnej sytuacji, szukać romansów w sieci, chodzić na kurs jogi, medytacji czy rękodzieła, zaczyna wchodzić w związki z ludźmi, z którymi problemy emocjonalne mają… jej pacjenci.Tym samym serial, który miał być opowieścią o namiętnościach i instynktach, nieobcych także dojrzałym kobietom, zamiast pokazać dzikość i siłę, także destrukcyjną, pożądania, serwuje widzom tysiące usprawiedliwień dla zachowań i działań podejmowanych przez bohaterkę. Od zawodowych – spotykając się z ludźmi, od których uzależnieni są jej pacjenci, kieruje się, przynajmniej na początku, chęcią pomocy pacjentom, bo widzi, że sama terapia niewiele im pomaga. Po osobiste – mąż, mimo jej starań, by spędzali więcej czasu razem, przesiaduje w biurze nie tylko dniami, ale i wieczorami. W dodatku nie sam.
Zamiast, jak słyszymy z off-u w pierwszych scenach serialu, doświadczać potężnej mocy podświadomości w akcji, dostajemy nudę i schematy. Choć w nich jest pewnie dużo prawdy o samopoczuciu wielu kobiet – profesjonalistek, żon i matek zmęczonych rutyną codziennego życia – to odbierają serialowi energię i zniechęcają do oglądania.
Jeszcze większym rozczarowaniem jest podróż bohaterki do Króliczej Nory. Tej symbolicznej, w podświadomość, i rzeczywistej, tak się bowiem nazywa kawiarnia, w której pracuje dwudziestoletnia femme fatale, z którą Jean zacznie emocjonalną grę. Baristka i wokalistka rockowego zespołu uwodzi wchodzącą w smugę cienia, uwięzioną w garsonkach i pastelach Jean młodością, dzikością i wolnością (oczywiście pozornymi, bo gdy pogrzebać w jej głowie…), które – jak się jej wydaje – miała, ale utraciła.Problem nie tylko w tym, że to strasznie zgrana karta (podobnie jak wiele innych w serialu, np. picie jako inna wersja ucieczki). Także w tym, że między kobietami, mimo długich ujęć spojrzeń w oczy, zupełnie brak chemii. A wymyślona na potrzeby drugiego, tajemnego życia Jean osobowość – Diane, pisarka i singielka – jest tak samo pociągająca jak pierwsza: psychoterapeutka, żona i matka.
„Gypsy” jest częścią coraz liczniejszej grupy seriali kobiecych – z kobiecymi bohaterkami, opowiadających o świecie z kobiecej perspektywy, a czasem także realizowanych przez kobiece zespoły. W tej grupie, jak w każdej, są pozycje bardziej lub mnie interesujące. Jako że seriali przybywa, a doba wciąż ma tylko 24 godziny, zanim sięgniecie po „Gypsy”, warto obejrzeć kilka lepszych tytułów.
Z ostatnich: „Opowieść podręcznej”, „Wielkie kłamstewka”, „GLOW”, „Grace and Frankie”, „Fleabag”, „Niepewne” czy „Broad City”. O „Orange Is The New Black” nie wspominając.
Komentarze
GYPSY, czyli nudy na pudy