Więcej niż seks – po premierze 2 sezonu „Masters of Sex”
„Masters of Sex” było jedną z najbardziej chwalonych premier ostatniego roku. Odważny, ale nigdy nieprzekraczający granic dobrego smaku serial, poświęcony badaniom nad ludzką seksualnością, przyciągnął widzów przede wszystkim doskonale napisanymi postaciami i bezbłędnie opowiedzianą historią. Jak zwykle w przypadku tak dobrze przejętych produkcji – pojawia się obawa, że drugi sezon nie sprosta oczekiwaniom widzów. Dlatego zawsze powrót ukochanych seriali jest witany jednocześnie z zaciekawieniem i lękiem. Na całe szczęście w przypadku „Masters of Sex” pierwszy odcinek drugiego sezonu sprawa, że przynajmniej na razie nie ma się czego bać (wpis zawiera spoilery).
Kiedy ostatnim razem widzieliśmy bohaterów, ich badania nad seksualnością właśnie zostały uznane za skandaliczne, doktor William Masters stracił pracę w szpitalu, ale pojawił się w deszczową noc na progu swojej asystentki Virginii Johnson, wyznając, że niczego na świecie poza nią nie potrzebuje. Twórcy serialu decydują się podjąć narrację zaledwie chwilę po tym, jak ją przerwali. Mija kilka tygodni, zaś to, co wydarzyło się w tamtą deszczową noc, poznajemy w retrospektywach. I tu trzeba pochwalić scenarzystów za to, że zdecydowali się nam te same wydarzenia opowiedzieć z dwóch perspektyw. Najpierw widzimy wieczór oczyma Mastersa, potem Virginii. To doskonały zabieg – nie tak często stosowany w serialach (choć się pojawia) – który tu wykorzystano mistrzowsko. Tam, gdzie mogliśmy mieć scenę romantyczną czy nawet nieco melodramatyczną, dostajemy przede wszystkim zderzenie się dwóch perspektyw.
Zresztą po odcinku widać, że twórcy nie przepuszczą żadnej okazji, by wrócić do podstawowego tematu serialu – czyli stanu wiedzy o ludzkiej seksualności sprzed kilkudziesięciu lat. Mimo że bohaterowie nie prowadzą chwilowo badań, to dostajemy sceny, w których widzimy, jak przebiegało leczenie skłonności homoseksualnych elektrowstrząsami. Przy czym właśnie takie sceny uświadamiają widzowi, jak ważne jest podstawowe pytanie zadawane sobie przez naukowców w serialu, tzn. jak działa ludzka seksualność. Co ciekawe, wagę tego pytania w samym serialu doceniają niekiedy postacie, po których byśmy się nie spodziewali tak otwartego myślenia – jak zainteresowany sponsorowaniem badań Mastersa producent precli. Zresztą warto zauważyć, że twórcy, którzy teoretycznie odpowiadają nam o seksie, jego fizycznych konsekwencjach, ale też emocjonalnym podłożu (od którego – jak sugerują – trochę nie da się uciec), tak naprawdę kręcą przede wszystkim serial o miłości do pracy. Jeśli coś łączy Virginię i Mastersa, to przekonanie o wadze ich naukowych badań.Odcinek jest, jak zwykle w przypadku „Masters of Sex”, doskonale zagrany. Tym razem wyróżnia się przede wszystkim Michael Sheen. Kiedy ogłoszono nominacje do Emmys, jego nazwisko pojawiało się wśród tych, których pominięcie wzbudziło najwięcej emocji. I rzeczywiście, oglądając pierwszy odcinek drugiego sezonu, nie sposób nie zgodzić się z tymi, którzy wskazywali na Sheena jako jednego z najlepszych aktorów grających obecnie w serialu. Udało mu się stworzyć postać niejednoznaczną, wręcz chimeryczną – z jednej strony jego zapał do pracy i ideowość budzą naszą sympatię, z drugiej widzimy, że to nie jest miły człowiek – często okrutny, wciąż uciekający przed cieniem własnego ojca. Choć kibicujemy jego badaniom i chcemy, by osiągnął sukces, to sposób, w jaki traktuje żonę, budzi w nas niechęć. A już to, jak traktuje własnego syna, każe się zastanawiać, czy na pewno wszystko jest z nim w porządku. Doskonale, jak zwykle, gra też Lizzy Caplan w roli Virginii. Aktorce udaje się stworzyć niesłychanie trudną postać. Z jednej strony widzimy, że jest niezależna, pewna siebie i bardzo odważna, z drugiej – nie jest to jedna z tych „silnych kobiet”, które są takie fajne, że nikt nie może ich zranić. Jedyne co przeszkadza, to fakt, że w chwilach wygodnych dla scenarzystów dwójka jej dzieci nagle znika. Warto też wspomnieć o roli Beau Bridgesa w roli mentora Mastersa, który rozpaczliwie walczy ze swoimi homoseksualnymi skłonnościami. Niewielka rola, ale pozostaje w pamięci.
Trudno po jednym odcinku oceniać, czy kolejny sezon będzie równie udany, co pierwszy. Ale można stwierdzić, że – jak na razie – scenarzyści nie obniżyli poziomu i nie zmienili kierunku, w którym chcą rozwijać serial. Wciąż więc na pierwszym miejscu jest praca, seks jako przedmiot zainteresowań i doskonale napisani bohaterowie. Udało się uniknąć schematycznego poprowadzenia akcji i skierowania produkcji w stronę opowieści o zakazanym romansie. Co więcej – mimo że widzowie doskonale wiedzą, jak cała historia się skończy (wystarczy przecież poczytać życiorysy badaczy), to i tak nie jesteśmy pewni przyszłości naszych bohaterów. Jeśli serial nadal będzie utrzymywał taki poziom, to bez wątpienia za rok pojawią się głosy żądające dla aktorów, scenarzystów i producentów całego worka nagród Emmy. Bo „Masters of Sex” to jeden z najlepszych seriali, jakie w ostatnich sezonach trafił do telewizji. I, miejmy nadzieję, będzie zasługiwał na to miano jak najdłużej.
Komentarze
Bardzo ciekawa recenzja, oby tak dalej.
6 lat od pojawienia się tego serialu na ekranach dotarł również do mnie. Jestem po pierwszym sezonie i mogę napisać, że jest naprawdę wciągający. Warto przeczytać książkę – ja na serial trafiłem, właśnie po jej przeczytaniu.