Żywe trupy ożywają po raz piąty – rusza kolejny sezon „The Walking Dead”
Zaczęło się od komiksu. Scenarzysta Robert Kirkman, dziś już jedna z największych współczesnych ikon popkultury, postanowił opowiedzieć historię świata, a przede wszystkim resztek ludzkości po tym, jak wybuchła epidemia zombie.
Miał dwie zasady: ma być na poważnie i realistycznie, a także: będzie to długa, rozbudowana historia z wieloma bohaterami, niemalże telenowela, ale z żywymi trupami w tle. Seria odniosła spektakularny sukces, a powstały na jej bazie serial stał się jedną z najgłośniejszych telewizyjnych produkcji ostatnich lat – właśnie rusza kolejny, piąty sezon, i na nim bynajmniej opowieść się nie skończy.
Wyemitowany wczoraj w Stanach, a mający swoją premierę w Polsce dzisiaj pierwszy odcinek „The Walking Dead 5” jest… zaskakująco dobry. Po bardzo, bardzo niemrawym (niczym zombie) sezonie czwartym twórcy postanowili zacząć od naprawdę mocnego uderzenia, dostarczając fanom serialu jeden z najlepszych, a z pewnością najbardziej naładowany akcją odcinek w historii tej produkcji.
Ci, którzy spodziewali się, że po tym, jak Ricka i spółkę uwięzili mieszkańcy Terminusa, czeka nas długa droga do wolności, będą zawiedzeni. I będzie to dobry zawód, bo w zamian otrzymają szturm na obóz i hordę żywych trupów, przede wszystkim zaś mnóstwo, mnóstwo świetnych scen z zombiakami – w skrócie: AMC przypomniało sobie, o czym jest ten serial, i dlaczego zyskał taką popularność. A przypomnieć sobie musieli, bo jakiś czas temu scenarzyści ewidentnie stracili wenę i zaczęli grzęznąć w mnóstwie nudnych wątków.
Co może dziwić, zważywszy na to, że jako materiał źródłowy mają grubo ponad 100 zeszytów komiksowego oryginału, gdzie dzieje się wiele, a walka głównego bohatera Ricka, by z jednej strony wychować syna, z drugiej zaś przeżyć w tym nowym świecie, jest fascynująca. Bo komiks „The Walking Dead” to świetny materiał literacki. Owszem, dużo w nim zombiaków i to jest ta strona efektowna, jednakże tak naprawdę liczą się ludzie i ich postawa wobec nowego świata.
My śledzimy grupę tych „dobrych”, tych, którzy chcą przeżyć, ale nie kosztem innych, którzy mają swoje wartości i wciąż mocny jest w nich kręgosłup moralny, czyli tak naprawdę atawizm z dawnej Ziemi, z czasów, zanim martwi powstali z grobów.
Sęk w tym, że ideały ideałami, świat się jednak zmienił i nawet nasi bohaterowie nie są w stanie pozostać sobą, muszą się przystosować albo zginąć, czego najlepszym przykładem jest Rick, który w komiksie od jakiegoś czasu sprawia już wrażenie szaleńca, opętanego jedną myślą: imperatywem ochrony syna. Postacie te zestawiamy z kolejnymi przeciwnikami głównej grupy, teoretycznie „tymi złymi”. Kirkman jest jednak świetny z budowaniu dwuznaczności i zmuszaniu nas do zastanawiania się nad tym, kto tak naprawdę jest gorszy, przede wszystkim zaś stawia pytanie, czy w świecie po zombieapokalipsie moralność wciąż obowiązuje i czy przypadkiem Rick i spółka nie są reliktami, których sentymenty doprowadzą ich w końcu do zguby. Bo czy nie jest marzeniem idioty chęć znalezienia oazy spokoju na planecie opanowanej przez żywe trupy? Z takimi tematami, teoretycznie, mierzyć się powinien serial. Co czasami robi, dosyć nieudolnie, ostatnio głównie przez pokazywanie, jak Rick się zmienia (niczym Walter White z „Breaking Bad”), gdy wie, że aby przeżyć, musi stać się potworem, co sprowadza się do robienia groźnej miny.
Poza tym jednak fabuła telewizyjnej produkcji coraz bardziej odchodzi od oryginału, i pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że większość nowych pomysłów jest po prostu gorsza od scenariusza komiksu. Jeszcze w pierwszym czy drugim sezonie nietrzymanie się kurczowe dzieła Kirkmana było zaletą, bo raz, że dzięki temu serial mógł zaskakiwać nawet fanów oryginału, a dwa – nie brakowało dobrych decyzji, jak choćby przedłużenie wątku Shane’a czy wprowadzenie postaci Daryla.
Od jakiegoś czasu jednak mamy do czynienia z równią pochyłą, przez co „The Walking Dead”-serial sprawia wrażenie, jakby budowano do z odrzutów fabularnych „The Walking Dead”-komiksu. Nawet aktorzy, zwłaszcza z początku świetny jako Rick Andrew Lincoln, zdają się jakby gorzej grać.
Piąty sezon w pierwszym odcinku zapowiada jednak odmianę. I oby tak się stało. Fakt, siłą tej premiery był fakt, że bohaterowie mało mówili, a dużo robili, więc nie mogli zanudzać nas głupotami ani irytować poziomem gry, przede wszystkim jednak ktoś w AMC postanowił wrócić do formuły produkcji efektownej, którą można też się bawić, choćby wymyślając coraz bardziej malownicze sceny zabijania zombiaków.
Oby tej świeżości wystarczyło na kolejne odcinki.
Komentarze
Obejzalem odcinek 1 5 serii byl wysmienity! Polecam
Co do tresci komentarza – czy serial robil sie nudny?
Napewno nudny byl pobyt na farmie i walkowanie dylematow moralnych. Od spotkania Gubernetora jest niezle
„w świecie po zombieapokalipsie”
Oczy bolą jak coś takiego widzę. Po polsku: „w świecie po apokalipsie zombie”
Serial może buty czyścić komiksowi, ale jak się wywala Darabonta i robi zamiast drugiego sezonu domek na prerii (coby taniej było) to tylko aktorzy (na jak złym scenariuszu by nie pracowali) i sama koncepcja postapokalipsy (samograj) ratują ten serial.
5 sezon – to nie można mówić że będzie „świeży.”