Coraz bliżej ziemi – uwagi do premiery 7 sezonu Mad Men
Kiedy znajomi pytają mnie o mój ulubiony serial wszech czasów, zawsze powtarzam, że będę znała odpowiedź dopiero po ostatnim odcinku serialu „Mad Men”. Jeśli scenarzyści nie zakończą serialu mocnym uderzeniem, „Mad Men” rozpłynie się w historii telewizji jako produkcja, która była dla widzów z XXI wieku sentymentalną podróżą w przeszłość. Jeśli jednak twórcy zdecydują się ostatecznie rozbić nasze romantyczne wyobrażenia o przeszłości, wtedy należy im się na zawsze miejsce w panteonie twórców kultury popularnej. Na całe szczęście premiera pierwszego odcinka siódmej i ostatniej serii serialu pokazuje, że ta podróż w przeszłość ma coraz bardziej gorzki smak. Wpis może zawierać spoilery – zarówno do odcinka premierowego, jak i do wydarzeń z poprzednich sezonów.
Pierwszy odcinek serialu rozgrywa się w 1969 roku, w historii Ameryki oznacza to koniec pewnej ery. To rok lądowania na księżycu, zamieszek wyznaczających początek ruchów o prawa gejów i prezydentury Richarda Nixona, którego przemówieniu o poszukiwaniu celu w życiu przysłuchuje się Don Draper. Choć bohaterowie nie zdają sobie sprawy, że ten rok okaże się przełomowy, to sygnały nadchodzących zmian widać już wszędzie. Roger Sterling, człowiek, który od pierwszego odcinka dał się poznać jako niestroniący od kieliszka i kobiet, teraz żyje niemalże w hipisowskiej komunie. Budzi się rano na podłodze, nagi, otoczony przez grupę równie nagich osób, a kiedy wraca wieczorem, grzecznie prosi swoją młodą dziewczynę, by przesunęła znajdującego się w łóżku mężczyznę, bo on pragnie zasnąć. To tu, to tam możemy usłyszeć zdania, które niedługo staną się kanonem hipisowskiej ideologii. Córka Rogera, mimo że ubrana w klasyczny, grzeczny strój, nad filiżanką herbaty w eleganckiej restauracji, oświadczy, że miłość ważniejsza jest niż gniew i dorzuci kilka natchnionych haseł. Podobnymi hasłami rzucać będzie też przeniesiony do Kalifornii Pete Campbell – który uwolniony od żony i życia na przedmieściach rozkwitnie. Ale nie tylko obyczajowość się zmienia, bohaterowie muszą się też zetknąć z rodzącym się nowym modelem biznesowym. Firma obuwnicza, która przez lata chętnie korzystała z usług wielkiej agencji reklamowej, teraz woli otworzyć własny mały departament do spraw reklamy. Powstrzymanie ich przed porzuceniem agencji okaże się nie takie proste, jak mogłoby się wydawać.
Sami bohaterowie nie mają jednak czasu zajmować się obserwacją zachodzących wokół nich zmian, gdyż bez reszty pochłaniają ich problemy zawodowe i prywatne. Początkowo wydaje się, że Don Draper obronną ręką wyszedł z dramatycznych wydarzeń poprzedniego sezonu. Doskonale ubrany, ogolony i zadowolony z siebie, przy dźwiękach piosenki „I’m a Man” pojawia się w Los Angeles, by odwiedzić swoją żonę. Szybko jednak okazuje się, że małżeństwo na dwa wybrzeża nie przynosi satysfakcji. Megan i Don właściwie się już nie znają, i nie kłócą się wyłącznie dlatego, że wizyta jest zbyt krótka, by tracić czas na kłótnie. Dawniej Don rzuciłby się w ramiona innej kobiety. Zwłaszcza że los podsuwa mu śliczną współpasażerkę (w tej roli Neve Campbell) w czasie lotu powrotnego do Nowego Jorku. Ciemnowłosa, smutna kobieta, opowiadająca o rozrzucaniu prochów swojego narzeczonego wydaje się idealna dla wciąż myślącego o śmierci bohatera. Ale nowy Don nie ma już siły na romanse. Dlaczego? Trudno powiedzieć, czy to jego desperacka próba utrzymania choć jednego stałego związku w swoim życiu, czy też znak, że Don powoli zwraca się od życia ku śmierci. Zresztą w ostatniej scenie, kiedy zmęczony, nieogolony i wymięty siedzi w samym szlafroku na balkonie swojego nowojorskiego apartamentu, widzimy, że jego pewność siebie w Kalifornii była jak zwykle tylko fasadą. Matthew Weiner, twórca i scenarzysta serialu, powiedział kiedyś, że nigdy nie mógł zrozumieć widzów, którzy chcą być jak Don. Człowiek piękny z zewnątrz, a gnijący w środku. Z sezonu na sezon owa wewnętrzna pustka bohatera jest coraz bardziej widoczna. Przy czym, co scenarzyści pokazują nam w znakomity sposób, ten cały rozpadający się, gnijący Don wciąż jest prawdopodobnie najlepszym specem od reklamy w mieście.
Trudno jednak powiedzieć, by odcinek koncertował się wyłącznie na Donie. Spośród innych postaci na pierwszy plan wysuwa się Peggy. W rozpoczynającej odcinek scenie siedzi zasłuchana w pomysł spotu reklamowego, który wydaje się idealny. Jest w nim wszystko. Peggy, nauczona przez Dona poszukiwania nie pomysłów dobrych, tylko idealnych, spędzi cały odcinek bezskutecznie, starając się ten pierwszy idealny pomysł przepchnąć. Niestety, wszystkie jej działania udowodnią jej tylko, że nie umie dogadać się ze swoim szefem. Na dodatek z Kalifornii powrócił jej były ukochany Ted, którego teraz stara się za wszelką cenę omijać. Nic dziwnego, że pod koniec odcinka, kiedy do wszystkich problemów dokłada się jeszcze narzekająca na zatkaną toaletę lokatorka, Peggy nie ma już siły.
Zupełnie inną walkę musi w stoczyć Joan. Mimo że już od pewnego czasu jest partnerem w spółce, wciąż jest przez otoczenie traktowana z góry. Ale Joan posiada większą wiedzę na temat reklamy i marketingu niż niejeden z otaczających ją mężczyzn. Co więcej, doskonale wie, gdzie w razie potrzeby zgłosić się o pomoc. Kiedy w jednej ze scen widzimy, jak twardym tonem negocjuje z klientem, mamy wrażenie, że oto w jednym ujęciu widzimy przyszłość. Jedyne, co różni Joan od innych bezwzględnych rekinów reklamy i marketingu, to fakt, że przed podniesieniem słuchawki musi zdjąć piękny klips, by nie przeszkadzał jej w czasie rozmowy. Oraz fakt, że zamiast jej podziękować, wspólnicy będą wściekli, że działała sama. Niemniej to właśnie Joan wydaje się osobą, która do nadchodzących zmian się dostosuje, zamiast z przerażeniem trzymać się starego modelu. Choć, jak na razie, nikt zdaje się tego nie zauważać.
„Mad Men” to jeden z niewielu seriali, których twórcy od samego początku zapowiedzieli określoną liczbę sezonów. Historia Dona Drapera miała się zamknąć, zanim ostatecznie nadejdą nowe czasy. Jednocześnie już w znakomitej czołówce serialu zasugerowano nam, że będzie to historia upadku człowieka, któremu powoli rozpada się doskonale urządzony świat. Don spada już od sześciu sezonów. Ostatni odcinek wskazuje, że jesteśmy już bardzo blisko ziemi.
Komentarze
Ogladam z duzym zaciekawieniem „Mad Man”i jest to wg mnie jeden z najlepszych seriali ostatnich 10 lat.
Swietni aktorzy,kapitalne oddanie atmosfery tamtych lat,zmienne i poplatane losy wielu bohaterow………………..
Teraz pozostaje uzbroic sie w cierpliwosc i zaczekac do poczatku nowego „sezonu”!!!
Hmm… Coś jest z tą recenzją takiego… No nie wiem, dobra jest, zgadzam się w zasadzie, tyle, że mniej tam recenzji, a więcej streszczenia. Chociaż z drugiej strony ten odcinek też był taki, że w sumie chyba nie bardzo można napisać o nim więcej. Takie pokazanie ustawień na planszy, nim zacznie się gra.
W kwestii technicznej, pojawia się kilka literówek („stratyfikacja” zamiast „satysfakcji” ma swój klimat). Nie szukacie kogoś do korekty? 😉
Bo to nie jest recenzja (strasznie trudno recenzować jeden odcinek) ale „recap” czyli bliżej omówienia.
Wydaje mi sie, ze autor bloga nie zrozumial skomplikowanego watku Peggy w tym odcinku. Peggy zmienia slogan idealny (slogan wymyslony przez Dona, ktory wspolpracuje z Fredym) i dodaje cos swojego, co juz niestety tak dobre nie jest q potem przez caly odcinek probuje udowodnic swoja wartosc.
Niesamowity serial, erudycja historyczna i społeczno-obyczajowa Matthew Weinera po prostu genialna. Po jednym z odcinków sprawdzałem w internecie, jak to było ze zburzeniem naziemnej części Pennsylvania Station i wybudowaniem słynnej Madison Square Garden, w latach sześćdziesiątych, tak niedawnego przecież XX wieku. Czekam na wznowienie emisji w TVP Kultura.
@Kalina – po pierwsze – autorka, po drugie – dobry zwyczaj nakazuje oznaczać spoilery w komentarzach. Po trzecie – można się kłócić, czy chodziło o dokładnie te słowa – na pewno Peggy jest skupiona na przepchnięciu tego co uważa za najlepsze. Jednak odcinek koncentruje się bardziej na jej złych stosunkach z nowym szefem niż na tym czy ów slogan był aż tak dobry. Jej wartość mam wrażenie, nie byłaby większa gdyby od razu pokazała dobre hasło bo jak widać, jej szef wcale nie jest zainteresowany tak ciekawymi pomysłami.
Moim zdaniem ważnym – a pominiętym we wpisie – elementem było też to, że gdyby Peggy wiedziała od początku, iż autorem hasła był Don, niczego by w nim nie zmieniła. Nawet by jej to przez myśl nie przeszło. Ponieważ pomysł przyniosła osoba, o której miała kiepskie zdanie, poczuła się w obowiązku go „ulepszyć”, a w efekcie pogorszyć. W zasadzie jest więc niewiele lepsza od swojego nowego szefa.
powinnam ostrzec przed spoilerami, ale chyba to niewiele pomoże, bo chcę się odnieść do wcześniejszych komentarzy.
strasznie trudno jest (przynajmniej moim zdaniem) napisać sensowną recenzję z jednego odcinka „Mad Men”, zwłaszcza otwierającego nowy sezon, któy podaje znaczące kawałki, ale tylko kawałki, większej całości, które poznamy po kilku odcinkach, jak nie dopiero po finale serialu. i tak, jak napisała autorka, choć każdy próbuje pokazać, że ma się dobrze, tak naprawdę nikt nie jest szczęśliwy – ale co poszczególni bohaterowie z tym zrobią, czy podniosą się, zmienią kierunek, czy raczej pozostaną w tym, gdzie są teraz i pogrążą się jeszcze bardziej – to będzie fascynujące obserwować każdego z nich. dla mnie zawsze najciekawsza była Peggy i to jej losów jestem najbardziej ciekawa (a także jej relacji z Donem, zwłaszcza gdyby odkryła, że to on stoi za tym świetnym sloganem Freddy’ego, niewykluczone, że domyśla się tego). także nie jestem do końca pewna jej motywacji co do reklamy z zegarkiem, ale nie ma najmniejszych wątpliwości, że nie dogaduje się z szefem. ogólnie mało z kim dogaduje się. być może tym boleśniejsza jest obecna relacja z Tedem, z którym doskonale się współpracowało.