„Gra o Tron”, sezon 4. – za nami najbardziej krwawa seria popularnego serialu
Z pewnością można polemizować ze stwierdzeniem, że „Gra o Tron” to najlepszy z obecnie emitowanych seriali. Trudno jednak znaleźć argumenty przeciw tezie, że jest to najpopularniejsza telewizyjna produkcja ostatnich lat – w HBO pobiła rekord oglądalności „Rodziny Soprano”, rok w rok króluje w zestawieniach najczęściej nielegalnie pobieranych tytułów, gdy zaś ginie jakaś ważna postać, Twitter się przegrzewa, podobnie jak mejl George’a R.R. Martina, który otrzymuje tradycyjną porcję żali i gróźb. Co sprawia, że historia ta ma tylu tak zaangażowanych z nią fanów? Zakończony właśnie 4. sezon serialu (ostatni odcinek serii dzisiaj o 22:00 w HBO) w dużej mierze odpowiada na to pytanie.
Ktoś powie: golizna. Tak, z pewnością tej w „Grze o Tron” nie brakuje, złośliwi twierdzą nawet, że każdy dłuższy dialog musi być równoważony parą kobiecych piersi, co by się widz nie nudził. W innych produkcjach HBO również jest jej jednak pod dostatkiem, można wręcz rzec, że to znak firmowy tej stacji, musi więc chodzić o coś innego.
Mamy więc świetną realizację, od poziomu castingu, gdzie dobierani są bardzo utalentowani i przede wszystkim idealnie pasujący do roli aktorzy (przykładem doskonały Pedro Pascal jako Oberyn Martell), poprzez kostiumy i rekwizyty, których nie powstydziłby się „Władca Pierścieni”, aż do świetnych lokacji i stojących na bardzo wysokim poziomie (jak na telewizję) efektów specjalnych. Wracając jeszcze do filmu Petera Jacksona – de facto Westeros urasta dzięki temu wszystkiemu do roli Śródziemia małego ekranu. Choć i to nie przesądza o sukcesie „Gry o Tron” i fakcie, że ci, którzy ją oglądają, w równym stopniu kochają, co nienawidzą ten serial.
Rzecz jasna istnieje spora i wciąż powiększająca się grupka widzów, która zna książkowy oryginał, a której te emocje nie dotyczą – ci są zbyt zajęci naśmiewaniem się z reakcji przyjaciół na zwroty akcji, spoilerowaniem na forach internetowych i marudzeniem na różnice względem fabuły powieści.
Cała reszta, oglądając produkcję HBO, robi to siedząc na krawędzi fotela czy kanapy, wpatrując się w ekran telewizora z napięciem, chociaż wiedzą, że ostatecznie zobaczą w nim coś, co doprowadzi ich do szału. Zakończony właśnie sezon czwarty jest tego doskonałym przykładem, bo jak żaden poprzedni obfituje w spektakularne sceny, które szokują brutalnością, przede wszystkim zaś zwrotami fabularnymi.
Można myśleć, że po tym, co wydarzyło się w pierwszym sezonie, zwłaszcza zaś o Krwawych Godach, widzowie będą gotowi na kolejne sztuczki George’a R.R. Martina, że się uodpornią. Maestria tego pisarza, a co za tym idzie – bazującej na jego prozie produkcji – polega jednak na tym, że odbiorca nigdy się nie przyzwyczaja, że każda kolejna śmierć jest zaskoczeniem. Wszystko przez to, że Martin to nie tylko mistrz w uśmiercaniu postaci, ale przede wszystkim w ich kreowaniu – są tak żywi, tak realni, że trudno nam uwierzyć, że mogą szybko odejść.
Pod tym względem twórczość Amerykanina doskonale imituje rzeczywistość, bo szok związany ze śmiercią bohatera „Gry o Tron” jak w przypadku żadnej innej fikcji wpływa na czytelnika/widza niczym realna tragedia. HBO wspomaga zaś autora, obsadzając w kolejnych rolach mało znanych, ale momentalnie zapadających w pamięć aktorów (wspomnianemu Pascalowi wystarczyła jedna scena z Peterem Dinklagem, by podbić serca widzów).
W skrócie: w „Grze o Tron” nikt, absolutnie nikt nie jest bezpieczny. I za to można pokochać tę historię. Bo gdy Oberyn walczy z Górą – nie wiemy, kto przeżyje. Bo gdy w 10. odcinku serii Brienne staje naprzeciw Ogara – wszystko może się zdarzyć. Bo gdy Tyrion zostaje zaciągnięty przed sąd, nie wiemy, czy ostrze katowskiego miecza nie skróci go o głowę. Stąd te emocje, stąd ta miłość do serialu, stąd też nienawiść do jego twórców, zwłaszcza zaś George’a R.R. Martina, który w pełni zasłużył na miano najgroźniejszego i zuchwałego mordercy fikcyjnych postaci. Wystarczy zobaczyć, co wyprawia w finale tego sezonu!
Czwarta seria „Gry o Tron” miała słabsze momenty, mnogość wątków i ogrom materiału wpływały na tempo opowieści, która miejscami toczyła się bardzo nieśpiesznie. Gdy zaś jednak przyspieszała – wtedy zapominało się o chwilach nudy, bo jak można pamiętać, patrząc na przepiękną choreografię walki Oberyna z Górą czy przyglądając się bardzo dobrze zrealizowanej obronie Czarnego Zamku? Ten sezon w dużej mierze pokazał siłę produkcji HBO, która dostarczyła widzom wielu niesamowitych, zapadających w pamięć scen.
Pozostaje tylko żałować, że do kolejnej serii prawie rok.
Komentarze
Pedro PASCAL, a nie Pedrosa.
Też już oglądałam. Zerwać się o 4:00 rano i odpalać tv, żeby obejrzeć finał sezonu GoT to może lekka przesada, ale… Było warto!
‚tweeter’ brawo!
Ale jak można co? Przedostatni akapit
BRIENNE a nie Brianne!
Twitter. FFS, Twitter, nie Tweeter.
No i nie „Pieśń lodu i ognia”, a tylko historie seksu i mordu…
ja znam zakończenie GoT… na samym końcu przeżyje… jedynie Tron 😉
Wiecie co? Wszystko fajnie. Recenzja podsumowująca sezon 4 – check! Super. Ale to wszystko jest takie miałkie. Czytam i wydaje mi się, że już to gdzieś, kiedyś (albo niedawno) czytałam. Mam wrażenie, że cała treść tego wpisu to „kopiuj-wklej” z paru artykułów amerykańskich serwisów zajmujących się telewizją. Nie ma tu świeżości. Bo dla fana serialu, któremu trochę podcięto skrzydła w drugim odcinku sezonu 4, dla fana, który ma nieszczęście być przede wszystkim fanem serii książek – trochę jest tu za mało indywidualnego spojrzenia, czegoś „od siebie”, jakiejś rzeczywistej opinii, która wynosiłaby się ponad frazes tego, że efekty specjalne „jak na telewizję”, to są mistrzowskie, a Pedro Pascal jako Oberyn Martell rozwala umysł świetnością (parafrazując).
Być może to jednak tylko moja opinia, że praca recenzenta kończy się na mistrzowsko bezpłciowym potraktowaniem czegoś, co naprawdę wzburza. No ale – recenzentem nie jestem, a fanem. Być może bycie fanem wyklucza mnie z umiejętności spojrzenia na coś chłodnym okiem krytyka (acz dużo we mnie krytyki, szczególnie po tym sezonie).
P.S. „Krwawe Gody” to paskudnie niefortunne tłumaczenie oryginalnego sformułowania. Chyba dlatego nie potrafię czytać o serialach w języku ojczystym. Hah. 😉 Ale – to już nie wasza wina. Ufff.