Klątwa ostatniego sezonu – o czwartej odsłonie „The Killing”

The Killing1Po tym, jak stacja AMC zrezygnowała z realizacji 4. sezonu „The Killing”, włodarze Netfliksa postanowili dać widzom szansę na godne pożegnanie ulubionych bohaterów. Niestety – wyszło nie najlepiej, by nie powiedzieć – słabo. Żegnając się z widzami „The Killing”, twórcy czwartego sezonu rozmienili na drobne część jego telewizyjnej legendy. Ostatnie spotkanie z Sarą Linden, Stephenem Holderem i deszczowym Seattle to spektakl scenariuszowych niekonsekwencji, dosłowności i psychologicznych uproszczeń.

Wpis zawiera spoilery do trzeciego sezonu i części wątków sezonu czwartego.

Miało być zupełnie inaczej. Po znakomitych dwóch sezonach i przeciętnej trzeciej odsłonie serialu włodarze AMC skazali na śmierć naszych serialowych ulubieńców. Kończyli z przytupem – po żmudnym śledztwie Sarah Linden i Stephen Holder odkrywali, kim jest seryjny morderca nastolatek, ale zamiast go aresztować, Sarah wymierzała mu sprawiedliwość w stylu Brudnego Harry’ego. Tak miała się skończyć kryminalna seria o dwójce outsiderów, którzy nie radzą sobie z własnym życiem i bez reszty oddają się policyjnej robocie.

Jednak z odsieczą Linden i Holderowi przyszedł Netflix, który podjął się wyprodukowania ostatniego sezonu „The Killing”. Zamiast 12 telewizyjnych odcinków zamówił sześciogodzinną serię, a 1 sierpnia wszystkie części trafiły na internetową platformę. the-killing-season-4-joel-kinnaman-netflixO czym opowiada finałowy sezon? O zbrodni, rzecz jasna. Sarah (Mireille Enos) i Stephen (Joel Kinnaman) po raz kolejny otrzymują w przydziale trudną sprawę. W domu architekta-milionera dochodzi do makabrycznego zabójstwa: giną właściciel domu, jego żona i dwie córki, a nastoletni syn kończy z raną postrzałową głowy. Nie wiadomo, kto zamordował, a ślady z jednej strony prowadzą do ekscentrycznego sąsiada-podglądacza, z drugiej – za mury elitarnej szkoły kadetów, gdzie kształci się ranny nastolatek.

Tam wszyscy wydają się podejrzani – nastoletni buntownik z nieciekawą przeszłością (dobry Sterling Beaumon), blondwłosy kadet-służbista, surowa dyrektorka szkoły (Joan Allen), a nawet sam nieszczęsny młodzieniec niepamiętający niczego z tragicznego wieczoru.

Na tym nie kończy się lista problemów bohaterów „The Killing”. Tropiąc mordercę, Linden i Holder sami jednocześnie stają się obiektem śledztwa. Niesympatyczny kolega po fachu, Carl Reddick (grany przez etatowego serialowego „wredniaka” – Gregga Henry’ego), chce ujawnić prawdę o samosądzie, którego dopuścili się niepokorni policjanci.


W serialowym świecie nie ma nic gorszego aniżeli produkcja ciągnąca się w nieskończoność – rozpisana na zbyt wiele sezonów i zbyt wiele odcinków. Dlatego zrozumiała była decyzja Netfliksa, by czwarty sezon „The Killing” skrócić do zaledwie 6 odcinków. Miało być szybko, konkretnie i na temat.

Szkoda tylko, że skracając serial, jego twórcy nie potrafili zredukować części zupełnie niepotrzebnych wątków. W efekcie fabułę pomyślaną na 12 odcinków upchnęli w sześciogodzinne ramy, a z „The Killing” wyparowało to, co było jego największym atutem: klimat. Podczas gdy w poprzednich sezonach twórcy serialu budowali atmosferę poprzez celowe spowalnianie akcji, w ostatnim sezonie wszystko podporządkowane jest dyktaturze fabularnych wolt i narracyjnego pośpiechu, a „The Killing” z mrocznego kryminału przeradza się w przeciętny thriller.

Na skróceniu finałowego sezonu tracą też serialowe postaci. We wcześniejszych sezonach psychologiczne ewolucje Holdera i Sary przebiegały w naturalnym, powolnym rytmie. Łatwo było uwierzyć w kolejne upadki gliniarza-narkomana (łobuzerski Kinnaman wciąż jest najmocniejszym punktem serialu) i przejmować się dylematami policjantki, która nie radzi sobie z wychowywaniem syna. Tymczasem w nowej odsłonie „The Killing” psychologiczne przemiany pokazywane są w przyspieszonym tempie. Żywi ludzie, których znaliśmy z poprzednich sezonów, okazują się zaledwie marionetkami w rękach nerwowych scenarzystów.joanallen w The KillingTwórcy finałowego sezonu „The Killing” ochoczo wybierają drogę na skróty. W kryminalnej intrydze pełno jest luk i niekonsekwencji, serialowi detektywi zamiast wykonywać swoją robotę wygłaszają aforystyczne mądrości o piekle, w którym żyjemy, i niebie, które nie istnieje (czyżby wpływ „Detektywa”?), a w międzyczasie na jaw wychodzą rodzinne tajemnice godne opery mydlanej. Wszystkiego tu jakby za dużo: tematów, wątków i gatunkowych konwencji wymieszanych bezładnie i bez sensu.

Kiedy amerykańskie „The Killing” trafiało na ekrany, porównywano je ze skandynawskim pierwowzorem. Kto znał duńskie „Forbrydelsen”, bez mrugnięcia okiem stwierdzał jego wyższość, a tylko nieliczni upierali się, że lepsza jest wersja serialu stworzona za oceanem. Po emisji czwartego sezonu „The Killing” nawet oni muszą przyznać, że w pojedynku Duńczyków i Jankesów górą są nasi północni sąsiedzi. Głównie dlatego, że zdjęli serial z anteny, kiedy wyczerpała się jego formuła, nie czekając na to, aż wyczerpie się także cierpliwość widzów.

Amerykańskim producentom zabrakło podobnej powściągliwości, przez co „The Killing” okazało się kolejną po „Dexterze” i „Californication” ofiarą klątwy ostatniego sezonu.