Z małego na duży ekran – o filmach na podstawie seriali

Six_seasons_and_a_movie_community_abedWielbiciele serialu „Community” od dłuższego czasu prowadzą kampanię pod hasłem „Sześć sezonów i film”*. Akcja okazała się skuteczna – choć serial jest niemal co roku zagrożony skasowaniem, to w lipcu tego roku pojawiła się informacja że Yahoo Movies wyprodukuje szósty sezon. Nic więc dziwnego, że wielbiciele serialu zaczęli się zastanawiać, kto wyłoży pieniądze na sfinansowanie kończącego produkcję filmu.

Tymczasem warto się zastanowić: czy seriale i filmy naprawdę stanowią dobry duet? I czy warto się filmu domagać? Poniższy wpis nie jest próbą opisania i sklasyfikowania wszystkich filmów na podstawie seriali (długi byłby to wpis), a raczej luźną refleksją nad tym, jak wypada mariaż kina i telewizji.

Przyglądając się filmom, które powstały na podstawie seriali, trzeba wyróżnić kilka kategorii (przyjmując oczywiście, że jest to bardzo luźna klasyfikacja). Pierwszą z nich stanowią te, o których nie wszyscy wiedzą, że powstały na podstawie seriali. O ile dla amerykańskich widzów produkcje takie jak „Mroczne Cienie” czy „Rodzina Addamsów” (która zaczęła swój żywot w komiksie na łamach „New Yorkera”) są, rzecz jasna, filmowymi adaptacjami popularnych seriali, o tyle nie jest to wiedza powszechna wśród widzów na całym świecie (zwłaszcza tych, którzy nigdy nie mieli dostępu do amerykańskiej telewizji). Tu widzowie mają nieco inne podejście do produkcji, bo nie oczekują zgodności z materiałem wyjściowym (serialem), a także nie są nastawieni na cieszące się na ogół złą sławą filmy na podstawie seriali.

Ciekawe jest zresztą, że w przypadku części produkcji prawie się o tych telewizyjnych korzeniach nie pamięta. Doskonałym przykładem są „Blues Brothers”, którzy wyrośli niemal bezpośrednio z komediowego programu „Saturday Night Live”, ale mało kto o tym fakcie wspomina.Drugi rodzaj filmów to te, które odwołują się do bardzo popularnych niegdyś produkcji telewizyjnych, pragnąc opowiedzieć jeszcze raz znaną już historię.

Do takich produkcji można by zaliczyć „Drużynę A” (która stanowi właściwie prequel do wydarzeń znanych z serialu), „Aniołki Charliego” czy „Miami Vice”. Przy czym, co warto zauważyć, większość z tych filmów nijak się ma do serialowej rzeczywistości, biorąc z niej właściwie tylko punkt wyjścia lub bohaterów, ale zupełnie nie oglądając się na opowiedzianą w serialu historię.

Pod tym względem ich związek z telewizją jest dość nikły i trudno uważać je za produkcje naprawdę związane ze światem seriali. Zresztą – warto zauważyć – filmowe wariacje na temat seriali dotyczą przede wszystkim klasycznych produkcji i często przyciągają do kin ludzi, którzy chętnie jeszcze na chwilę wróciliby do świata znanego z telewizji. Trudno jednoznacznie ocenić jakość czy popularność takich filmów – z jednej strony bywa jak w przypadku „Drużyny A”, że produkcja nie zadowoliła ani fanów serialu, ani widzów, którzy nigdy go nie widzieli, ale niekiedy filmy zbierają pochwały. Nie tak dawno krytycy wypowiadali się niespodziewanie dobrze o „22 Jump Street” – filmie luźno opartym na koncepcie serialu „21 Jump Street” o policjantach pracujących w szkole średniej (incognito). Serial, który swego czasu dał popularność Johnny’emu Deppowi (zresztą pojawiającemu się na chwilę w filmowej wersji), dziś można oglądać tylko ze względu na sentyment do aktora.21js11Mamy też trzeci rodzaj, chyba najciekawszy dla wielbicieli seriali. To te filmy, które w jakiś sposób stanowią przedłużenie lub puentę serialu. Do tej kategorii pasowałoby np. „Serenity”– film, który zakończył wątki przedwcześnie skasowanego serialu „Firefly” i dał fanom poczucie, że ich bohaterowie nie zostali porzuceni w połowie historii.

Podobnie film „Veronica Mars”, do którego produkcji wielbiciele skasowanego serialu dołożyli się na Kickstarterze – domknął niektóre wątki kultowego serialu. W obu przypadkach mamy do czynienia z produkcjami uzupełniającymi seriale, które zbyt wcześnie zniknęły z anteny, i być może dlatego są lubiane i uznawane. Nawet „Twin Peaks: Ogniu, krocz za mną”, który nie dorównuje swojemu serialowemu pierwowzorowi, jest przez fanów uznawany za niezły (a przez niektórych za bardzo dobry) właśnie dlatego, że domyka wątki znane z serialu. Jednak nie zawsze tak bywa – filmowe kontynuacje „Seksu w wielkim mieście” – choć wyczekiwane przez fanów serialu – przyniosły tylko zawód. Pomijając fakt, że twórcy filmów nie mieli widzom nic nowego do opowiedzenia o bohaterkach, to na dodatek oba przypominały raczej jedną wielką reklamę luksusowych produktów.VERONICA MARSSpecyficzną podkategorią filmów są produkcje związane z serialami science fiction. Przede wszystkim filmowe kontynuacje „Star Treka”: z jednej strony wpisujące się w telewizyjną serię, z drugiej – stanowiące zupełnie osobną serię produkcji. Choć oczywiście „Star Trek: The Movie” stanowi przedłużenie serialu, to spokojnie może funkcjonować jako osobny film – i tak jest przez wielu widzów oglądany.

Co więcej, współczesny reboot świata Star Treka nawiązuje przede wszystkim do filmów, co widać np. w ostatnim filmie „Star Trek: Into Darkness”, w którym mamy bezpośrednie nawiązania do „Star Trek II: Gniew Khana” (choć Khan pojawiał się także w serialu, to J.J Abrams nawiązuje do scen znanych przede wszystkim z filmu). Z kolei inny ciekawy przypadek stanowi film na podstawie „Doktora Who” – choć już w czasie nadawania klasycznych odcinków brytyjskiego serialu zdarzały się pojedyncze filmy uzupełniające fabułę serialu, to jednak wyprodukowany w latach 90. film z Ósmym Doktorem stanowi swoisty ewenement.

Film wyprodukowano już po skasowaniu serialu, ale stanowił on jego przedłużenie – co więcej, kiedy „Doktor Who” powrócił na ekrany telewizorów, odliczanie kolejnych Doktorów rozpoczęto właśnie od filmu telewizyjnego (tzn. pierwszym Doktorem nowej serii był Dziewiąty). Innymi słowy można by filmowego „Doktora Who” traktować jako bardzo długi odcinek (co ciekawe, z okazji 50-lecia serialu dostaliśmy nie tylko nowe sceny z Ósmym Doktorem, ale także włączono do kanonu część postaci ze słuchowisk opowiadających o jego przygodach).star trek postersNa marginesie należałoby też wspomnieć o pełnometrażowych filmach na podstawie animacji. Podobnie jak w przypadku filmów aktorskich, nie ma tu zasady, ale trzeba stwierdzić, że twórcy animacji często decydują się uzupełnić serię o pełnometrażowy film.

Tak stało się w przypadku „Simpsonów”, którzy dostali swój film kilka lat temu. Z jednej strony wpisywał się on we wciąż nadawany w telewizji serial, z drugiej – osoby które nigdy wcześniej nie oglądały „Simpsonów”, raczej nie powinny mieć trudności z jego obejrzeniem. Z kolei „Transformers: The Movie” (doskonały film z ostatnią rolą wielkiego Orsona Wellsa) opisywał wydarzenia dziejące się pomiędzy kolejnymi seriami serialu, stanowiąc właściwie jeden długi odcinek historii (mowa, rzecz jasna, o filmie animowanym). Specyficzne są filmy na podstawie „Futuramy”, które w istocie składają się na kolejny sezon popularnego – choć skasowanego (a potem przywróconego na antenę) – serialu.2uemr13-jpgJeśliby szukać jakiejś zasady dotyczącej filmów na podstawie seriali, to należałoby się zwrócić przede wszystkim ku intencji twórców. Jeśli ich głównym zamiarem jest zadowolić prawdziwych fanów produkcji i dać im poczucie, że ich ulubione wątki zostały zamknięte lub rozwinięte – wtedy jest szansa, że film okaże się sukcesem.

Jeśli jednak twórcy korzystają ze związku z serialem tylko po to, by przyciągnąć do kin większą widownię – wtedy trudno oczekiwać od fanów, że będą zachwyceni. Dlatego też, domagając się filmu na zakończenie serialu „Community”, wielbiciele serialu powinni cicho dodawać, że ma to być produkcja przede wszystkim dla nich, a nie dla tych wszystkich, którzy przez ostatnie sześć sezonów oglądali co innego.

*Hasło to cytat z Abeda, jednego z bohaterów serialu, który taką właśnie żywotność przewidywał dla serialu „The Cape”, nadawanego przez NBC. Serial, oczywiście, spadł z anteny po kilku odcinkach.