Powrót na równię pochyłą? – o 4. sezonie „Homeland”

homeland-season-4Na starcie czwartego sezonu „Homeland” Howard Gordon i jego współpracownicy próbują ożywić serialowego trupa. Ich opowieść o szpiegowsko-miłosnych przygodach Carrie Mathison na przestrzeni dwóch ostatnich sezonów coraz mocniej rozczarowywała – tandetnym melodramatyzmem i gwałceniem zasad prawdopodobieństwa. I gdy wydawało się, że serialowa opowieść o Carrie Mathison powoli zbliża się ku zasłużonemu końcowi, w czwartym sezonie jej twórcy na nowo próbują rozpędzić serialową maszynerię.

(Wpis zawiera spoilery)

Zachowują się przy tym tak, jakby nic się nie stało. Jakby widzowie, wzorem bohaterki granej przez Claire Daines, doznali zaniku pamięci. Carrie Mathison znów jest w oku cyklonu i na Dzikim Wschodzie przeprowadza akcje mające uwolnić świat od terrorystycznego zagrożenia. Znów pojawia się tajemniczy i małomówny agent Peter Quinn (Rupert Friend) i poczciwy Saul (Mandy Patinkin), który przeszedł wprawdzie do sektora prywatnego, ale ani przez chwilę nie wątpimy, że pozostanie w orbicie serialowych wydarzeń. Poza nieobecnością Brody’ego, uśmierconego na jednym z irańskich placów, nic szczególnego się nie zmieniło.Homeland_2741934bTakie można odnieść wrażenie, oglądając dwa pierwsze odcinki czwartego sezonu „Homeland”. Nic to, że w międzyczasie Carrie została matką, a Saul podjął decyzję o wejściu na nową, spokojniejszą drogę życia. Autorzy „Homeland” traktują te wątki po macoszemu. Albo prześlizgują się po nich pospiesznie (wątek Saula), albo też traktują je z zaledwie pozorowanym namaszczeniem (Carrie i jej macierzyńskie rozterki). Zamiast spokojnie doszkicowywać psychologiczne detale, chcą jak najprędzej przejść do serialowego sedna – szpiegowskiej intrygi i schematów pożyczonych z filmowego thrillera. Scenarzyści serialu, prawie jak ich bohaterka, dużo lepiej czują się w ogniu wydarzeń niż w ciszy, gdzie wybrzmieć mogą niuanse i subtelności.

W czwartym sezonie Howard Gordon idzie raczej w stronę swego największego telewizyjnego hitu – „Przez 24 godziny” – niż w stronę izraelskiego oryginału, na którym oparty jest „Homeland”. W zrealizowanym w 2009 roku „Hatufim” Gideon Raff (izraelski scenarzysta, którego amerykańska machina telewizyjna już wciągnęła w swe tryby – to on jest autorem serialu „Tyrant” realizowanego przez FX) także opowiadał historię jeńców wojennych, którzy po siedemnastu latach niewoli wracają do ojczyzny i rodzin. Ale u Raffa nie było wielkich intryg, pościgów i szpiegowskich akcji. W ogóle działo się tam niewiele – przy „Homeland” „Hatufim” wyglądało jak poczciwy teatr telewizji. Ale w tym teatralnym spektaklu cały czas buzowały emocje – skrywane tęsknoty, lęki, których nie można wypowiedzieć, wzajemne pretensje. Zamiast marionetek mieliśmy żywe, pełnokrwiste postaci.homeland-season-42W amerykańskiej wersji serialu zamiast bawić się w tego typu psychologiczne subtelności, od początku postawiono na akcję. Szkoda, bo pierwsze odcinki czwartego sezonu pokazują, że w serialowych postaciach granych przez Claire Daines i Mandy’ego Patinkina tkwi ogromny dramatyczny potencjał. Ale autorzy „Homeland” nie mają czasu, by uważnie zarysować relację między Carrie i jej siostrą, która musi stać się matką dla swej siostrzenicy, ani na to, by opowiedzieć coś więcej o Saulu, jego żonie i nieumiejętności przyzwyczajenia się do życia poza murami CIA. Oba te wątki traktują trochę jak zło konieczne i element spowalniający zasadniczą serialową akcję.

Przyznać zaś trzeba, że Gordon i spółka na zawiązywaniu akcji znają się nieźle. Pierwsze odcinki nowego sezonu tylko potwierdza ich rzemieślniczą klasę. Zwłaszcza Lesli Linka Galter, reżyserka pierwszego odcinka, pokazuje tutaj swój kunszt. W ciągu kilkudziesięciu minut potrafi opowiedzieć interesującą szpiegowską historię, przedstawić widzom nowego bohatera (granego przez Coreya Stolla znanego z „House of Cards”) i w kilku ujęciach naszkicować jego portret.

Artystka, która w swym dorobku ma takie serie jak „Twin Peaks” i „Mad Men”, po raz kolejny pokazuje, że jest jedną z najsprawniejszych reżyserek współczesnego serialu. Nie dość, że sprawnie buduje nastrój i utrzymuje rytm, to jeszcze buduje dodatkowe znaczenia poprzez zestawienie ze sobą kontrastujących scen. I tak po ataku dronów, w którym giną niewinni ludzie, stajemy się uczestnikami sielskiej urodzinowej imprezy Carrie, a gdy ta ostatnia kładzie się do snu, kamera przenosi nas do jej ofiar i pokazuje zrozpaczonych Pakistańczyków próbujących wydobyć ze zgliszczy swoich najbliższych.

Otwierając czwarty sezon „Homeland”, twórcy serialu obiecują nam dobre filmowe rzemiosło i natłok atrakcji. Szkoda tylko, że w swojej opowieści coraz mniej miejsca zostawiają bohaterom, spychając ich w cień rozpędzonej szpiegowskiej historii. Jeśli wrażenia z pierwszych odcinków znajdą potwierdzenie w kolejnych częściach czwartego sezonu, będzie to oznaczało, że „Homeland” powróciło na starą, dobrą drogę – po równi pochyłej.