Nowa jakość w polskim serialu? Po finale „Watahy”

58b6f07730e48bfeda2cdd84608dacedRodzime produkcje amerykańskich koncernów medialnych miały przełamać kiepską passę polskiego serialu. Miały być dowodem na to, że polscy twórcy, jeśli tylko zapewnić im odpowiednie warunki do pracy i nie szczuć oglądalnością, potrafią działać z rozmachem i bez kompleksów. Słowem: „Wataha” HBO i „Zbrodnia” AXN miały być polskimi odpowiednikami seriali, jakie zwykle oglądamy w zachodnich stacjach. Jak wyszło? Spoilery!

Pięknie. Oceniane tylko za stronę wizualną „Wataha” i „Zbrodnia” zebrałyby najwyższe noty. Jesienne, zalesione Bieszczady porażające kolorami liści i równie fotogeniczny wakacyjny Hel z błękitnym Bałtykiem i piaszczystymi plażami przypominają, że Polska to jednak jest piękny kraj. Dzięki międzynarodowemu charakterowi HBO i AXN przekonają się o tym także widzowie odpowiednio kilkunastu i kilku krajów, do których trafią polskie produkcje. Eksportując rodzimych morderców poza Warszawę, twórcy nie tylko dali swoim serialom oddech, klimat i oryginalny rys, ale także wpisali je w światowy trend glokalności.

Dobrze dobrane, najlepiej nieopatrzone plenery to część przepisu na serialowy sukces. Czym byłoby „Breaking Bad”, gdyby nie pustynne plenery okolic Albuquerque w Nowym Meksyku? Albo „The Killing” bez deszczowego, szarego Seattle? „Longmire” bez prowincjonalnego Wyoming, gdzie krzyżują się kultury rednecków, Indian i amiszów? Zbrodnia w brytyjskim „Broadchurch” poraża mocniej, bo wydarza się w małym nadmorskim miasteczku, w którym wszyscy się znają od pokoleń. Świetny „The Fall” BBC, którego drugi sezon właśnie zaczął straszyć swoich wiernych fanów, pewnie miałby mniejszą siłę, gdyby morderca nie grasował w Belfaście, surowym i deszczowym, pełnym macho z trudem godzących się z emancypacją kobiet.

Tworząc Bieszczady i Hel, matka natura dała z siebie wszystko, pozostawało tylko dorobić do fascynującej scenerii równie dobrą historię i intrygujących bohaterów, i mamy hit. Niestety zawiódł czynnik ludzki.

I to mimo że AXN poszedł bezpiecznie, stawiając na spolszczenie trzyodcinkowego szwedzkiego serialu „Morden i Sandhamn”, opartego na cyklu powieściowym „Still Water” Viveki Sten. Wystarczyło przenieść historię o zwłokach wyłowionych z morza i śledztwie prowadzonym przez komisarza z trudną rodzinną przeszłością i nieszczęśliwą w małżeństwie prawniczkę – w polskie realia. Z jakichś powodów zadanie okazało się dla Igora Brejdyganta (scenariusz), Grega Zglinskiego (reżyseria) i firmy Opus Film zbyt trudne.z16757907AA,--Zbrodnia--Scenariusz pełen jest absurdów i naciąganych zbiegów okoliczności (zazdrosny mąż wręcza rzekomemu kochankowi żony strzykawkę z insuliną, która później uratuje jej życie; bohaterka wychodzi z domu podczas rodzinnej imprezy, nikomu się nie opowiadając i nie zabierając komórki, po czym wypływa w morze). Dialogi to telenowelowy koszmar („Życie nie zawsze układa się tak, jakbyśmy tego chcieli”, „Nie możesz tu być. Proszę cię, idź już”), o grze aktorskiej szkoda w ogóle mówić. Akcja wlecze się koszmarnie, do tego na początku odcinka dostajemy streszczenie poprzednich, zaś w trakcie policjanci dodatkowo streszczają sobie nawzajem wydarzenia. I tylko fale Bałtyku, wydmy i sypki jasny piasek trzymają jesienią człowieka przed ekranem.

Dokładnie te same zarzuty można postawić twórcom „Watahy”. Pilotowy odcinek ATM stworzyło dla Polsatu, a gdy został odrzucony, przejęło go HBO i wspólnie z ATM wyprodukowało kolejnych pięć. Tu „magiczne Bieszczady”, z wilkami, niedźwiedziem, mieszkającym w górskiej chacie Szeptunem (lokalny szaman) i piciem bimbru w słoikach mają zastąpić dobrze skonstruowaną fabułę, akcję i sensowne dialogi. A nawet aktorstwo. Mają, bo na ekranie istnieją tylko Bieszczady, resztę widz musi sobie magicznie wytworzyć we własnym zakresie.

„Wataha” to osadzony w środowisku straży granicznej serial pantomimiczny. Reżyserzy Michał Gazda i Kasia Adamik z jakichś przyczyn trawią całe minuty na śledzenie wyrazów twarzy bohaterów, zbliżenia na oczy puentują niemal każdą scenę, jak w telenowelach. Scena pogrzebu na cmentarzu ciągnie się w nieskończoność, bowiem musimy zajrzeć wszystkim żałobnikom w zasmucone oblicza. Potem znów, jak w zwolnionym tempie, będziemy ich oglądać zza szyby, podczas stypy w knajpie. W ciszy. W ciszy też, za to z latającym obrazem z kamery z ręki, odbywa się scena linczu na Szeptunie. Drugi ulubiony chwyt formalny twórców to przemarsze pograniczników na tle malowniczych gór i połonin. Oglądając serial, można odnieść wrażenie, że praca straży granicznej polega na chodzeniu całym oddziałem za psem tropiącym.Wataha-HBO-fot.-Krzysztof-Wiktor-9Ostatni odcinek, który jest jednocześnie niestety otwarciem na ewentualną drugą serię, to już stek absurdów. Byli komandosi, którzy nie wahają się mordować całych strażnic granicznych, by zrealizować swoje cele, dają się zabić zwykłemu, w dodatku nieuzbrojonemu strażnikowi granicznemu. Ich telefony nie są zabezpieczone żadnym kodem i każdy może sobie z nich zadzwonić. Największy mafiozo strefy przygranicznej okazuje się łatwowierny jak przedszkolak. Pani prokurator ot tak zmienia zdanie na temat głównego podejrzanego, strażnicy i policjanci rzucają się na pomoc uderzonemu w nos koledze, dając podejrzanemu o serię morderstw czas na ucieczkę. Itd. itp.

A przecież kiedyś, w sumie jeszcze nie tak dawno temu, potrafiliśmy kręcić seriale sensacyjne. Pamiętacie „Pitbulla”, „Glinę” czy „Ekstradycję” z Markiem Kondratem? Co się stało?