W krainie białych niedźwiedzi – o serialu „Fortitude”
Twórcy seriali sensacyjnych naprawdę się starają. O ile o pod względem motywacji, które pchają ludzkość do mordu czy gwałtu pole do scenariuszowych szaleństw jest raczej dość niewielkie: zysk albo afekt, każde w kilku wariantach. O tyle sceneria i klimat, w jakich zbrodnia zostaje popełniona – tu już można się bardziej wykazać. Przykładem „Fortitude”, nowa produkcja stacji Sky Atlantic.
Tylko w ostatnich sezonach trup ścielił się gęsto – od przytulnych, nadmorskich angielskich miasteczek („Broadchurch”) po na wpół dzikie, porosłe lasami i zalane jeziorami plenery Nowej Zelandii („Top of the Lake”). Od Belfastu w Irlandii Północnej („The Fall”) po amerykańską prerię, z kowbojami, Indianami i amiszami („Longmire”). W ubiegłym roku zło nie oszczędziło nawet naszych stron, po Sandomierzu, którego dzielnie, choć nieskutecznie broni ksiądz Mateusz na rowerze, uderzyło na Helu („Zbrodnia”) i w Ustrzykach Górnych („Wataha”).
Scenarzyści telewizyjni żyją na walizkach i stawiają sobie coraz ambitniejsze zadania. Im bardziej odludne, trudne w dotarciu i spokojne miejsce, tym lepiej. Ekipa Sky Atlantic zalicytowała wysoko, zabierając widzów na biegun północny. Tytuł serialu oznacza (wymyślone) miasteczko na Spitsbergenie, które jego burmistrz próbuje sprzedać branży turystycznej jako najspokojniejsze i najbardziej malownicze miejsce na świecie.
I faktycznie, scenografia jest bajkowa. Białe lodowe góry, wirujące płatki śniegu i parujące oddechy filmują się pięknie (podobnie jak skandynawski design we wnętrzach), ogląda się to wszystko z najwyższą przyjemnością. Tym większą, że u nas tej zimy śnieg raczej z armatki. Trochę może razi oczywistość – że, tak jak w równie zaśnieżonym „Fargo”, ta kojarząca się z czystością i niewinnością biel ma kontrastować z ciemnymi sprawkami, brudnymi myślami, brzydkimi pragnieniami zamieszkujących ją ludzi. Trudno. Schemat, ale jaki ładny!
Dalej też trochę schematycznie: okolicę poznajemy z początku oczami nowego. Młodego naukowca, który przylatuje do Fortitude, żeby dołączyć do załogi tutejszej stacji badawczej i wraz z kolegami-biologami przyjrzeć się bliżej dziwnym zachowaniom białych niedźwiedzi. Tych w okolicach miasteczka jest ponad trzy tysiące i wygląda na to, że zaczynają być groźne. Albo ktoś bardzo chce, żeby tak to właśnie wyglądało.
W pilotowym, 90-minutowym odcinku poznajemy hurtem kilkunastu bohaterów – i trochę to za dużo. Zwłaszcza że każdy z nich ma jakieś problemy, frustracje i cele, do których dąży. Pani burmistrz chce przyciągnąć inwestorów i pobudować w okolicy hotel zanurzony w lodowcu. Naukowcy widzą w turystyce zagrożenie dla ekosfery bieguna.
Są jeszcze górnicy z upadającej kopalni, desperacko szukający szansy na przyszłość. Jest niepokojący szeryf, który jakimś trafem zawsze znajduje się we właściwym miejscu we właściwym czasie. Jest dwóch tajemniczych turystów. Kłócące się małżeństwo z chorym synkiem. I lokalna femme fatale, która rzuca dziwnymi przepowiedniami i zachowuje się, jakby wpadła tu z „Przystanku Alaska” albo „Miasteczka Twin Peaks”.
Jakby tego było mało, twórcy dorzucają jeszcze tajemnicze znalezisko sprzed tysiącleci, które – być może – rozsiewa jakieś zarazki i prowokuje dziwne choroby… No i jeszcze te niedźwiedzie. Oraz umierający na raka bystry facet szukający prawdy. I dwa trupy.
W taki oto miszmasz ludzki i gatunkowy wkracza… detektyw z Londynu. Elegancki, inteligentny, pewny siebie i dowcipny (w świetnym wykonaniu Stanleya Tucciego). W klasycznych kryminałach Agathy Christie mordercą była zwykle jedna z kilku osób znajdujących się w jednym pokoju albo willi, wystarczyło trochę czasu i zdolności dedukcyjne. W „Fortitude” zasada jest podobna, tylko pokój ciut większy, a podejrzanych – 712 mieszkańców (plus niedźwiedzie).
Pilotowy odcinek to trochę za mało, żeby odpowiedzieć na pytanie, czy „Fortitude” to serial naprawdę dobry czy tylko intrygujący. Na jego korzyść świadczą malownicze plenery (zorza polarna!) i niezła obsada (w roli pani burmistrz oglądamy Sofie Gråbøl – pamiętną neurotyczną detektyw w swetrze, z duńskiego „Forbrydelsen”).
W dół z kolei ciągnie go mieszanie gatunków: kryminał zmiksowany z thrillerem z zapowiedzią epidemii (?) w tle. Do kompletu brakuje jeszcze eskimoskiego szamana i spełniających się ludowych przepowiedni. Ale może przesadzam. Całość ma 12 odcinków, warto poczekać z werdyktem.