Zbrodnia i co dalej? O 2. sezonie „Broadchurch”
Drugi sezon „Broadchurch” już za nami. Pierwsza odsłona tego serialu detektywistycznego była niespodziewanym przebojem, który na kilka tygodni przykuł widzów do ekranu, każąc im się zastanawiać, kto zabił Danny’ego Latimera. Teraz, po drugim sezonie, można postawić inne pytanie: czy warto było kręcić dalej. (SPOILERY)
Na początku trzeba zaznaczyć: widać, że pomysłodawca i scenarzysta serialu Chris Chibnall od razu miał pomysł na więcej niż jeden sezon. W przeciwnym razie wydarzenia z pierwszych odcinków nie odgrywałyby aż tak dużej roli w drugim sezonie. Ten bowiem koncentruje się już nie tylko na detektywistycznym śledztwie, lecz przede wszystkim na procesie sądowym.
To zatem, w jaki sposób nasi bohaterowie zachowywali się względem dowodów, skazanego i kolejnych tropów w śledztwie, nie pozostanie bez wpływu na wynik sądowego postępowania. Warto docenić pomysł, by opowiedzieć, co dzieje się dalej – już po doprowadzeniu skazanego przed wymiar sprawiedliwości. Szkoda tylko, że nieco zbyt często pokazywany nam proces ocierał się o teatralność.
Zwłaszcza że scenarzysta nie tylko rozliczał się z postępowaniem pary detektywów, lecz także postanowił pokazać nam rozgrywkę dwóch prawniczek – kiedyś współpracujących, teraz występujących po przeciwnych stronach.
Pomysł nie byłby zły, gdyby twórca trochę bardziej trzymał się realiów postępowania sądowego. Tymczasem bywa ono nieprawdopodobne. Szybko nabieramy więc dystansu do bohaterów i ich emocji. Z większym trudem wczuwamy się w cierpienie rodziny Dannego, której życie nie może wrócić do normy po utracie syna. Rodziny przeżywającej raz jeszcze wydarzenia sprzed miesięcy i zmagającej się z wychodzącymi na jaw tajemnicami.
Problem w tym, że kiedy pani prokurator stara się za wszelką cenę obarczyć winą ojca Dannego, to czyni to w sposób tak karkołomny, że widz nie jest nawet zainteresowany jej teoriami ani – co gorsza – uczuciami oskarżonego.A jednocześnie – by dostarczyć widowni trochę emocji – twórcy przypomnieli nam nierozwiązaną starą zbrodnię, ledwie zarysowaną w pierwszym sezonie. Chodzi o morderstwo z Sandbrook. Niemożność rozwiązania tej zagadki złamała karierę Aleca Hardego (David Tennant) i sprowadziła go do Broadchurch.
W drugim sezonie, we współpracy z Ellie Miller (Olivia Colman), detektyw zbliża się do rozwiązania – a widzowie poznają głównych podejrzanych, którzy okazują się bardziej związani z Broadchurch, niżby się mogło wydawać. Trzeba zresztą przyznać, że pojawienie nowe postaci (w tych rolach Eve Myles i James D’Arcy) wnoszą powiew świeżego powietrza. Wątek śledztwa i morderstwa jest wciągający, bo scenarzysta doskonale gubi tropy i ma dobre pomysły na rozwiązania fabularne.
Choć zapewne niejeden widz się zastanawiał, dlaczego tyle faktów wyszło na światło dzienne dopiero teraz. Można wręcz dojść do wniosku, że kilka lat wcześniej nikt poważnie nie zajął się tym śledztwem. Historię detektywistyczną ogląda się fajnie, ale brakuje elementu, który decydował o popularności „Broadchurch” – spojrzenia na to, jak zbrodnia wpływa na lokalną społeczność.
Zresztą tej społeczności jest w ogóle w drugim sezonie dużo mniej – obserwujemy co prawda cierpienia Latimerów, śledzimy dylematy lokalnego pastora (Arthur Darvill), ale zdecydowanie mniej tu miejsca na refleksję nad zachowaniem mediów czy sposobem roznoszenia się plotek. To bodaj największy minus drugiego sezonu, który wydaje się przez to nieco banalny i czasem niewiele się różni od licznych seriali detektywistycznych.Jeśli drugi sezon przynosi widzowi satysfakcję, to z dwóch powodów.
Przede wszystkim ze względu na Olivię Colman i Davida Tennanta – jedną z najsympatyczniejszych ekranowych par w historii telewizji. Scenarzyści nie dopisują im romansu, ale pokazują, jak ładnie rozwija się ich przyjaźń. Oglądanie wściekłego Tennanta mówiącego ze swoim szkockim akcentem (więc zawsze brzmi jakby był trochę zły) – to niezmiennie miłe doświadczenie.
Trzeba przy tym przyznać, że Olivia Colman ma nieco trudniejsze zadanie, bo to jej bohaterka musi sobie po wydarzeniach z pierwszego sezonu ułożyć życie na nowo. Oboje są doskonali, a ich wspólne sceny – zwłaszcza w samochodzie – są śmieszne, prawdziwe, a niekiedy bardzo emocjonalne. Gdyby nie doskonałe aktorstwo tego duetu, drugi sezon „Broadchurch” mógłby nieco nudzić czy nawet irytować.
Twórcom serialu udał się również finał. Sprawiedliwość niekoniecznie działa tak, jak sugerują nam seriale, i zło nie zawsze zostaje ukarane tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Nie jest to jednak zakończenie cyniczne – bywa, że sprawiedliwość zawodzi, a czasem nie da się przed nią uciec.
Scenarzysta na sam koniec pozostawia ocenę nie w rękach sądu (bo ten, jak cały system, potrafi zawieść), ale mieszkańców miasteczka. Ich decyzja niektórym może wydać się kontrowersyjna, inni uznają ją za słuszną. Moim zdaniem twórcom udało się uniknąć pewnych klisz i zmusić widzów do odpowiedzi na pytanie: jak oni sami postąpiliby w podobnej sytuacji.Po emisji ostatniego odcinka zapowiedziano, że serial powróci w kolejnej serii. Tym razem opinie widzów są jednak nieco bardziej sceptyczne.
Bo co jeszcze zostało do opowiedzenia? Drugi sezon idealnie nawiązywał do wydarzeń pierwszego i zgodnie z zapowiedziami – skończył się tam, gdzie cała sprawa się zaczęła. Czy można więc jeszcze coś dopowiedzieć? Wzbogacić historię? Znaleźć nowy wątek? Cóż, prędko się tego nie dowiemy. Co najmniej przez rok.
Komentarze
Pierwszy sezon bardzo dobry, ale drugi był już robiony na siłę. Dramat na sali sądowej to już nie to samo co w pierwszym. Drugiego nawet nie obejrzałem do końca.