Po obejrzeniu trzech odcinków 2. sezonu „Detektywa”

Nic Pizzolatto nie żartował – w drugim sezonie „Detektywa” nie ma Matthew McConaugheya i Woody’ego Harrelsona, nie ma ich legendarnego filozofowania w samochodzie, gdy jechali przez straszną i piękną Luizjanę (której też nie ma). Ale to, co jest, nie jest złe.

Drugi sezon „Detektywa” reklamuje się hasłem „We Get the World We Deserve” – dostajemy taki świat, na jaki zasługujemy. I, przynajmniej w trzech pierwszych odcinkach, mocno stąpa po ziemi. Zamiast filozoficznych rozważań i tajemniczych znaków na ziemi i niebie, mamy społeczny konkret.

Prowadząc śledztwo, policjanci odwiedzają zaułki z narkomanami i prostytutkami obu płci, przebiegają przez koczowisko bezdomnych, patrzą na grupki nielegalnych imigrantów zmierzających do fabryk, odwiedzają klinikę dla bogatych próbujących poradzić sobie z bagażem złych przeżyć, wille polityków czy new age’owy ośrodek polepszania sobie samopoczucia.

Całość nie układa się w optymistyczną wiadomość dla ludzkości czy pochwałę, pod tymi obrazkami z Kalifornii, która zastąpiła Luizjanę, pewnie nie podpisałoby się biuro promocji regionu, ale też nie ma w serialu ostentacji, nie ma próby budowania wielkiej metafory, nie ma przesady. I to bardzo pomaga w oglądaniu. Reżyser pierwszych odcinków Justin Lin (tak, ten od „Szybkich i wściekłych”) i operatorzy wykonali kawał dobrej roboty.

Podobnie nieoczywiści są bohaterowie, a tu też przecież gramy znaczonymi kartami. Trójka gliniarzy z różnych stron stanu i gangster-biznesmen połączeni morderstwem skorumpowanego polityka z miasta Vinci z początku wyglądają na chodzące schematy. Biznesmen Vince’a Vaughna jest jakby za wielki i zbyt kanciasty, z trudem mieści się w pięknym garniturze, o którym marzył i który z takim namaszczeniem nosi. Gdy zamordowany zostanie jego wspólnik, marzenia o awansie do grona szanowanych obywateli staną pod znakiem zapytania. Wtedy będzie musiał zadbać o swoje sprawy w stary, sprawdzony sposób.

Wymięty, zapuszczony i wąsaty detektyw Ray Velcoro w wykonaniu Colina Farrella jest mistrzem (auto)destrukcji z rozbitym życiem osobistym i nieumiejętnie wyrażaną miłością do syna. Detektyw Ani Bezzerides Rachel McAdams to z kolei ostra laska w skórze i obcisłych jeansach, za chłodem, oschłością i nożami poupychanymi w każdej części garderoby skrywająca koszmarne dzieciństwo i strach.

Swoją – też dość oczywistą – tajemnicę ma także patrolujący na motorze autostradę Paul Woodrugh (Taylor Kitsch), który wszystkie trzy obejrzane przeze mnie odcinki opędził jednym wyrazem twarzy. Banał. A jednak z odcinka na odcinek bohaterowie stają się coraz ciekawsi, zyskują (może poza Paulem) przy bliższym poznaniu.

Nic Pizzolatto się nie spieszy. Na opowiedzenie swojej historii ma w końcu całe osiem godzinnych odcinków. Bohaterów więc poznajemy powoli, a ich problemy w relacjach z najbliższymi są równie ważne co śledztwo. Zanim zaczną je prowadzić, w dość zabawnej scenie zobaczymy Raya próbującego niezdarnie zbliżyć się do syna, w zaskakujących okolicznościach poznamy rodzinę Ani, zobaczymy bliskość między gangsterem i jego żoną. Nieźle pomyślana warstwa psychologiczna jest sporą zaletą drugiego sezonu „Detektywa”.

Śledztwo dotyczyć będzie – tak jak w pierwszej serii – wykorzystywania kobiet: maltretowania psychicznego, seksualnego, może zabijania, a może też jakichś praktyk okultystycznych. Zaczyna się od morderstwa wpływowego, skorumpowanego polityka. W jego willi policja znajduje pornograficzne obrazy, rzeźby, gadżety oraz zwierzęce maski. Podobną obsesją ogarnięty jest skorumpowany burmistrz (Ritchie Coster mógłby tą rolą zrobić furorę w filmach Quentina Tarantino), a absurdalna scena w jego willi należy do najlepszych w serialu. Obaj czerpali przyjemność z otaczania się prostytutkami i to w tym środowisku będzie toczyć się spora cześć akcji serialu. Jedną z nich, słowiańskiego pochodzenia, jak sugeruje akcent, gra Weronika Rosati.

Po trzech odcinkach mogę powiedzieć, że – ku mojemu zdziwieniu – najciekawszą postacią serialu jest Ray Velcoro Colina Farrella. Były partner Alicji Bachledy-Curuś w wersji postarzonej i wymiętej przejmuje rolę Matthew McConaugheya z pierwszego sezonu. W dodatku obywa się bez „nietzscheanizmów”, a najwyższy poziom pretensjonalności Ray osiąga, gdy wygłasza hasło promocyjne serialu.

Potrafi być ironiczny i stać go na absurd – palenie e-papierosa kojarzy mu się z ssaniem penisa robota. Zdarzają mu się nawet, jak Rustowi Cohle’owi, wizje. Ale – i to jest jeden z symboli zejścia Nica Pizzolatto w drugim sezonie na ziemię – mają one sensowne wytłumaczenie. Pytanie, czy tak będzie do końca.

To zejście na ziemię, mniej spektakularności, zostało przez część krytyków odebrane jako rozczarowujące. Ja przesadę i fajerwerki zostawiam „Hannibalowi”, a w „Detektywie” widzę szansę na wciągającą opowieść. Może też dzięki temu, że twórcy tym razem nie nakręcają oczekiwań, finał będzie mniej rozczarowujący niż w pierwszym sezonie?

Emisja: HBO Polska, premiera 22.06, godz. 3.00 i 22.00; HBOGO.