„Into the Badlands” – serial dla lubiących akcję i postapokalipsę
Lubicie kino kopane, ewentualnie mieczem siekane? Wreszcie ktoś o Was pomyślał i przygotował serial „Into the Badlans”. Całość dla smaku podlano sosem SF, z wizją świata po wyniszczających wojnach i z nowym porządkiem.
Dobra koniunktura na rynku seriali po raz kolejny daje o sobie znać – w ten sposób, że zielone światło dostaje nowy, ciekawy projekt. Tym razem AMC (ci od „The Walking Dead”) postanowili wyłożyć pieniądze na opowieść postapokaliptyczną, w której głównym bohaterem będzie facet z umiejętnościami Bruce’a Lee i ninja razem wziętych.
Cieszy, że postawili na rozrywkę, rozrywkę i jeszcze raz krew i walki, bo otrzymujemy serial fantastyczny w wersji nieugrzecznionej (a to jednak wciąż rzadkość), kierowany do nieco starszego widza.
Nie żeby ktoś tu Lema, Dicka czy Asimova się spodziewał, kreacja fantastyczno-naukowa jest tu prosta i raczej klasyczna. Oto przyszłość, w której nasza cywilizacja już nie istnieje, wyniszczona tajemniczymi wojnami. W nowym świecie porządek utrzymują baronowie, czyli osobnicy, którzy zapanowali nad powojennym chaosem, do których ludzie lgnęli po ochronę, a którzy teraz zmienili wszystkich w swoich niewolników. Nie ma żadnego skażenia i radioaktywnych pustkowi rodem z „Mad Maxa”, raczej po prostu pustka, brak technologii i groźni nomadowie, jak w „The Walking Dead”.
Choć tak pusto znowu nie jest, w końcu w kinie kopanym chodzi o to, żeby kogoś kopać. I tak też się dzieje, przy czym rozdającym ciosy jest Daniel Wu, który wciela się w rolę Sunny’ego – wychowanego przez jednego z baronów Siepacza, zabijającego każdego, kogo wskaże mu jego pan. Aczkolwiek nie tylko on spuszcza innym niezły łomot, bo już w drugim odcinku ta bijącą jest pewna pani.
Bić zaś się ekipa tu potrafi. Choreografia walk jest tu naprawdę dobra, z tylko lekką nutką podrasowana, coś między poziomem „Daredevila” (czyli bardzo realistycznie) a „Piratami z Karaibów” (czyli cyrkowo), ale jednak zdecydowanie bliżej tego pierwszego. Jest pomysłowo, efektownie, krwawo i z użyciem różnych broni; taki trochę „Matrix”, ale na nieco niższym biegu i wyłącznie z użyciem broni białej (palnej nie ma, zakazano). Mnie się podoba.
Fabuła Was raczej nie zaskoczy. To klasyczna mieszanka walki o władzę, zdrad, spisków, sporów między oficjalnie pokojowymi, ale tak naprawdę krwawo rywalizującymi frakcjami (baronowie), z opowieścią o młodym, niezwykłym człowieku, który ma w sobie drzemiącą moc i może namieszać wszystkim w szykach (w tej roli Aramis Knight).
Jako serial rozrywkowy „Into the Badlands” sprawdza się wyśmienicie. Dużo, dużo akcji, wiele efektownych pojedynków, do tego odpowiednia doza powoli dawkowanych informacji o świecie po apokalipsie, trochę intryg, szczypta okrucieństwa i fontann krwi. Wciąga i bawi.
Komentarze
DOdaję do sprawdzenia w czasie świąt. Dzięki za recenzje.