Seriale idealne do oglądania ciurkiem

ggggSeriale coraz rzadziej kojarzą nam się z wyczekiwaniem co tydzień na kolejne odcinki; popularne staje się binge-watching, czyli hurtowa konsumpcja telewizyjnych fabuł całymi sezonami. Które nadają się do tego najlepiej?

Choć wiele komentatorów od jakiegoś czasu wróży zmierzch tradycyjnej telewizji, ta trzyma się mocno. Nie można jednak nie zauważyć wielu zmian w naszym zachowaniu i sposobach, w jakich konsumujemy kulturę (przykładem np. serial „Quantico”, który większą widownię gromadzi dzięki nagrywarkom DVR niż w porze emisji). Zmiany te dostrzegają również nadawcy, stąd nawet stacje TV coraz częściej serwują nam maratony.

Binge-watching to efekt nie tylko wzrostu popularności seriali w sieci czy choćby pokłosie pozycji Netflixa, który w dniu premiery udostępnia cały sezon, ale i zmian w samych serialach. Obecnie coraz mniej produkcji stawia na stary model „pojedynczy odcinek – pojedyncza fabuła”, gdzie celem było przyciągnięcie nas przed TV co tydzień, ale takie pracowanie nad fabułą, by widz mógł przegapić jeden czy kilka odcinków bez straty. Przy „Grze o tron”, „Wikingach” czy „Detektywie” tak się nie da – to nie zbiór małych historii, a pojedyncze, długie opowieści, poszatkowane po prostu na kilkudziesięciominutowe fragmenty.

Gra o tron. Sezon 5

„Gra o tron”, sezon 5.

Nawet jednak produkcje tego typu, nazwijmy je „długimi filmami”, niekoniecznie są odpowiednie do oglądania ciurkiem. Nawet niektórych wybitnych produkcji nie polecałbym do binge-watchingu. Przykładem pierwszy sezon „Detektywa” czy „The Knick”, gdzie atmosfera jest tak gęsta, że więcej niż godzina, dwie na raz to jak dla mnie za dużo. Podobnie mam z „Mr Robot” – serial wybitny, jeden z najlepszych w tym roku, ale jednocześnie tak specyficzny, że wystarczy mi jeden odcinek. „The Walking Dead” z kolei w większych ilościach nuży, bo fabuła rozwija tu się wolno, momentami w zombie-tempie, co w kilkugodzinnym seansie zostanie tylko podkreślone.

Są jednak produkcje, które nawet w ogromnych ilościach nie nużą. Przykładem nieśmiertelni „Przyjaciele”, a z aktualnych seriali zdecydowanie „Teoria wielkiego podrywu” – dzięki kompletowi DVD nie raz zdarzało mi się zaczynać od pierwszego sezonu i w krótkim czasie oglądać, ciurkiem, kilkadziesiąt odcinków.

Z sitcomami tak już jednak jest – bodźców tu dużo, nudy się nie uświadczy, więc można po prostu wkładać kolejne płyty. Rzecz jasna serial musi być odpowiednio dobry, dlatego do tej krótkiej listy komedii do oglądania hurtowego dorzuciłbym jeszcze tylko „Galavanta” (tu na chwilę obecną jeden sezon).

Galavant

„Galavant”

Wspominałem jednak o „długich filmach”. Które są idealne do binge-watching? „Daredevil”, to na pewno. Produkcja Netflixa ma odpowiednie tempo, dzieje się dużo, a realizacja stoi na takim poziomie, że nie nuży i przy 10-godzinnym maratonie całego pierwszego sezonu. Tak samo „Jonathan Strange & Mr Norrell”, czyli produkcja BBC, a zarazem jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Tu w każdym kolejnym odcinku odkrywamy więcej z magicznej Anglii, wchodzimy głębiej w świat elfów i magów, więc nie tylko można, ale wręcz trzeba zasiadać do kolejnego epizodu zaraz po zakończeniu poprzedniego – niecierpliwość bierze górę i koniecznie trzeba poznać dalsze losy Strangea i Norrella.

Znajdzie się tez sporo seriali, które na oglądaniu hurtowym wręcz zyskują. Koronnym przykładem „Gra o tron” w sezonach czwartym i piątym, zwłaszcza piątym, gdzie seans całości bez przerwy sprawia, że ignorujemy podziały na odcinki (a zdarzały się słabsze i niewiele wnoszące) i widzimy opowieść jako całość.

Zyskuje również „Flash” – o, ten chyba nawet bardziej niż produkcja HBO. Odcinki tu są krótkie, często hołdują zasadzie, że jeden epizod to jedna zamknięta fabuła, przez co z poziomem bywa różnie. Podobnie jak w przypadku „Gry…” szerszy rzut ukrywa niedoskonałości pojedynczych fabuł i sprawia, że całość wydaje się mniej rozwodniona. Rzekłbym wręcz, że w przypadku „Flasha” tygodniowe przerwy mogą znacznie obniżyć ocenę tej produkcji (może dlatego TV Puls w Polsce emituje go od poniedziałku do piątku).

Flash

„Flash”

Do tej grupy zaliczę też chyba nowy serial Netflixa i Marvela, czyli „Jessicę Jones” – ja sam oglądałem dużymi partiami, po trzy, cztery odcinki i sądzę, że gdybym miał dzielić śledzenie losów tej niezwykłej superbohaterki na pojedyncze epizody, serial spodobałby mi się mniej. Tempo jest tu chyba nie do końca dopracowane właśnie na polu samych odcinków, tak jakby twórcy widzieli „Jessicę…” właśnie jako jedną całość, a nie sumę kilkunastu elementów.

Rzecz jasna nie brakuje tez seriali, które na binge-watchingu niekoniecznie zyskują, ale to tylko dlatego, że są dobre niezależnie od tego, jak je się ogląda. Wymienię „Wikingów”, którzy są „długim filmem”, ale tak dobrze zrealizowanym, że czy oglądamy odcinek raz na tydzień, czy po kilka na raz, Ragnar i jego losy fascynują tak samo. Do binge-watchingu predysponuje ten serial chyba głównie fakt, że fabuła jest naprawdę ekscytująca i jeżeli ktoś ma możliwość obejrzeć kolejny epizod po tym właśnie obejrzanym, to z pewnością to zrobi.

Newsroom

„Newsroom”

Zestawienie seriali idealnych do konsumpcji hurtowej zamknę zaś „Newsroomem”. Dlaczego? Bo „Newsroom” to arcydzieło, które sprawdza się w każdej formie. Ja sam serial ten odkryłem przy okazji ukazania się w Polsce DVD z pierwszym sezonem, który gdy tylko włączyłem, pochłonąłem bez przerwy. Następnego dnia włączyłem natomiast HBO GO i zasiadłem do pochłaniania drugiej serii, jeszcze lepszej od poprzedniej. Z trzecią już tak nie mogłem, śledziłem każdy odcinek co tydzień, ale wkrótce po zakończeniu sezonu zrobiłem sobie całościową powtórkę.

Ten serial jest po prostu idealny – od obsady przez tematykę po realizację, po wybitne dialogi i postacie Aarona Sorkina. Jedna dawka wystarczy tu, by się zakochać i chcieć więcej, więcej, aż dotrze się do finału trzeciego sezonu. (Tak, jakby ktoś się nie domyślił, jestem wielkim fanem Sorkina).