Szpieg z kluczem – kilka słów o „The Night Manager”
Ekranizacje powieści le Carré zajmują szczególne miejsce w sercach brytyjskich widzów. Zrealizowany w 1979 roku serial telewizyjny „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg” z Alekiem Guinessem w głównej roli uważa się za jeden z najlepszych brytyjskich produkcji wszech czasów. Nic więc dziwnego, że i ekranizacja „The Night Manager” wzbudziła na Wyspach takie emocje. Słusznie, bo to perełka.
Oto historia Jonathana Pine’a, nocnego recepcjonisty w luksusowych hotelach. Pine w środku arabskiej wiosny uspokaja klientów i proponuje im darmowe drinki na koszt hotelu – taki typ. Ci zresztą z wdzięcznością tę opiekę przyjmują, nie zważając na rozgrywające się za oknem zamieszki.
Pine zaczyna infiltrować świat sprzedawców broni – mamy do czynienia z thrillerem szpiegowskim najwyższej próby. Pozornie niewiele się tu dzieje. Po tragicznych wydarzeniach w Kairze nasz bohater znalazł się w samym środku porachunków między handlarzami broni i zdecydował podjąć współpracę z brytyjskim wywiadem.
Brytyjskie służby są tym zachwycone. Dotąd bowiem bezskutecznie usiłowały ująć Richarda Ropera, nazywanego w serialu najgorszym człowiekiem na świecie. Ten zamożny, uroczy i przebiegły handlarz bronią dotychczas wymykał się wymiarowi sprawiedliwości, głównie dzięki wysoko postawionym przyjaciołom, czyli wpływowym biznesmenom i politykom.
„The Night Manager” to serial rozwijający się według zasad narracji le Carré – kto spodziewa się szybkich jazd samochodem, popisów kaskaderskich czy scen podobnych do tych, które znamy z filmów o Bondzie, może się poczuć zawiedziony. Ale ci widzowie, którzy cenią spokojną akcję i wytężoną szpiegowską pracę, powinni być zachwyceni.
Gdy Jonathan coraz bardziej wsiąka w luksusowy świat Richarda Ropera, Angela Burr, ciężarna, koszmarnie ubrana brytyjska agentka, nadzoruje jego pracę z oddali, wyczekując wieści. Praca niełatwa, zwłaszcza że brak funduszy, a przełożeni nie bardzo się cieszą, że ktoś próbuje ujawnić sprawki Ropera. Wśród przedstawicieli agencji rządowych są też tacy, z którymi Ropera łączą i przyjacielskie stosunki, i – no cóż – brudne interesy.Reżyserii serialu podjęła się Susanne Bier, nagrodzona Oscarem za najlepszy film nieangielskojęzyczny („W lepszym świecie”). Wydaje się, że to właśnie dzięki niej produkcja ma niezaprzeczalną klasę i styl przywodzący na myśl raczej produkcje filmowe niż telewizyjne. Jak w porządnym thrillerze szpiegowskim podróżujemy tu po całym świecie – od Alp po Stambuł. Wszędzie czekają nas luksusy i pięknie sfotografowane krajobrazy. Pod względem wizualnym to naprawdę cudownie zrealizowany serial, który szybko pozwala zapomnieć, że czasem fabularnie dzieje się niewiele.
Zresztą ta powolna narracja ma swoje plusy – dzięki niej nieco lepiej poznajemy bohaterów. Ci zaś okazują się bardziej skomplikowani, niżby się wydawało na pierwszy rzut oka. Na przykład Richard Roper jest rzeczywiście uroczy i charyzmatyczny, Jonathan Pine niekoniecznie przypomina Bonda i zdecydowanie nie jest herosem, a Angela Burr jest kimś więcej niż tylko rządową urzędniczką.
Nie byłoby „Nocnego recepcjonisty”, gdyby nie fenomenalna obsada. W głównej roli obsadzono Toma Hiddlestona. Doskonale sprawdza się jako uprzejmy pracownik branży hotelowej, ale ma też w sobie dość charyzmy, by po pierwszych odcinkach przymierzać go do roli Jamesa Bonda. Sam aktor zresztą nie wykluczał, że byłby tą rolą zainteresowany. Widownia docenia poza tym, że bohater ma skłonność do… tracenia kolejnych części garderoby.
Inni też błyszczą. Hugh Laurie jest doskonały jako Richard Roper. Wszyscy, którzy myślą, że to aktor jednej roli (doktora House’a), powinni koniecznie ten serial zobaczyć. Jego Richard Roper jest charyzmatyczny, ciekawy, a jednocześnie piekielnie niebezpieczny.Serial kradnie jednak Olivia Colman jako Angela Burr. W książce jej postać to mężczyzna, w serialu wyrównano nieco proporcje płci. I dobrze, bo Coleman wnosi mnóstwo życia i przypomina, że praca agenta to nie zawsze luksusowe hotele i towarzystwo pięknych kobiet.
Co ciekawe, aktorka gra ciężarną (była akurat w ciąży), co dodaje jej postaci dodatkowego, ciekawego wymiaru. Rzadko widujemy na małym ekranie kobiety w ciąży, zwłaszcza w roli szpiegów.
Trudno też coś zarzucić aktorom drugiego planu. Elizabeth Debicki w roli kochanki Ropera nie tylko jest oszałamiająco piękna, ale też tworzy ciekawą kreację – grając dziewczynę, która doskonale zdaje sobie sprawę, że otaczają ją niemoralni ludzie, próbuje więcej na tym zyskać niż stracić. Świetny jest też Tom Hollander jako doradca Ropera, który podejrzewa, że Jonathan Pine niekoniecznie jest tym, za kogo się podaje. To typowa rola błazna, który widzi więcej niż inni – i przyjdzie mu ponieść za to karę.Jeśli więc tęsknicie za stylowym serialem, który przypomni, dlaczego tak wiele osób kocha kino szpiegowskie, to koniecznie musicie „Nocnego recepcjonistę” zobaczyć. Bardziej realistyczny niż Bond, choć przy okazji też nieco bardziej luksusowy (wszak w Bondzie oglądaliśmy głównie ponure londyńskie ulice).
Serial ten to jednak przede wszystkim thriller czystej wody. Po każdym odcinku łapiemy się na tym, że chcemy więcej. I dostaniemy; ponoć już teraz BBC rozmawia z twórcami o możliwości kręcenia drugiego sezonu. Wygląda więc na to, że jeszcze się z Jonathanem Pine’em spotkamy – o ile po drodze Tom Hiddleston nie zostanie Bondem. Co też w sumie nie byłoby takie straszne.
Komentarze
Hmmm to jak to jest? ‚Brytyjskie służby są tym zachwycone’ czy ‚przełożeni nie bardzo się cieszą, że ktoś próbuje ujawnić sprawki Ropera?’. Ja odebrałam to tak, że w zasadzie nikt poza Angelą (no i jeszcze tym panem z CIA) nie jest absolutnie zainteresowany Roperem za kratkami.