Sherlock z Krakowa – przed dzisiejszą premierą „Belle Epoque”

Polscy widzowie wreszcie doczekali się rodzimego serialu historycznego niepokazującego męstwa polskich żołnierzy w żadnej z wojen i bitew XX wieku. Za to TVN-owi niewątpliwie należą się brawa. A jak z jakością „Belle Epoque”? Też TVN-owsko…

W zapowiedziach podkreślano, że osadzony w Krakowie 1908 r. serial wykorzystuje zdarzenia i postacie rzeczywiste. Scenarzyści Marek Bukowski i Maciej Dancewicz (później do nich dołączył Igor Brejdygant) czytali roczniki galicyjskich gazet i czasopism, wyłuskując z nich opisy zbrodni, relacje ze śledztw, raporty z sal sądowych i portrety zbrodniarzy.

Po odpowiedniej telewizyjnej obróbce – kondensacji, podkręceniu dramaturgicznemu – trafiły na ekran (a wcześniej do książki „Najdłuższa noc”).Z rzeczywistości początków XX wieku przywędrowały do serialu także ówcześnie stosowane metody śledcze, wystrój i wyposażenie laboratorium kryminalistycznego, które jest kluczowym dla produkcji TVN miejscem. Dancewicz zobaczył świetnie zachowane laboratorium z tamtych czasów we Lwowie, gdzie pierwotnie miała toczyć się akcja, serialowe jest na nim wzorowane. Kryminolog Henryk Skarżyński, w świetnym wykonaniu Eryka Lubosa w wersji z wąsikiem, też ma swoje realne pierwowzory w postaciach ojców rodzimej kryminologii.

Wreszcie kostiumy i rekwizyty – wielki atut serialu – wypożyczone z londyńskich magazynów, z krajowych muzeów i prywatnych kolekcji. Nadają produkcji klimat i są zwyczajnie przyjemne dla oka. Od wymyślnych sukien z gorsetem i kapeluszy noszonych z gracją przez Magdalenę Cielecką (serialowa Konstancja Morawiecka, najwyższe warstwy społeczne Krakowa epoki CK Monarchii i miłość głównego bohatera), przez surduty Skarżyńskiego, które Lubos nosi nieco niezdarnie, ale to akurat pasuje do jego roli naukowca, człowieka nieco nieśmiałego i wycofanego.

Po pumpy i kaszkiety sufrażystki i cyklistki – siostry doktora Weroniki Skarżyńskiej, chemiczki wykształconej na paryskiej Sorbonie pod okiem Mari Skłodowskiej-Curie. O melonikach i długich czarnych płaszczach głównego bohatera nie wspominając.Kto i po co paraduje w tych pięknych strojach, czyli – czy było warto pakować pieniądze w kostiumy?

Główną konstrukcję serialu twórcy zaczerpnęli – co za zaskoczenie – z cyklu o Sherlocku Holmesie. Krakowskim Sherlockiem, obdarzonym intuicją i zdolnością dedukcji, jest Jan Edigey-Korycki. Ze szlacheckiej familii, w której miesza się krew polska, rosyjska i chanów tatarskich, co chyba miało dać mieszankę wybuchową – mężczyznę o wielkim temperamencie. W dwóch pierwszych odcinkach jednak grający Jana Paweł Małaszyński jest ciepłym misiem, rubasznym w scenach z dawno niewidzianym i przyjaciółmi. Jego wybuchy porywczości wyglądają dość sztucznie, ale generalnie aktorstwo w pierwszych odcinkach (i niektóre sceny) mocno przypomina teatr telewizji.

Doktor Skarżyński byłby w tej układance doktorem Watsonem, jego bystra siostra – Molly Hopper.  Nie brak też femme fatale – w tej roli Magdalena Cielecka. I komisarza policji, którego przerastają brutalne zbrodnie nagle ujawnione w jego pięknym, prowincjonalnym Krakowie – Olaf Lubaszenko z bujnymi bokobrodami jest nie tylko ozdobą serialu, ale postacią chyba ciekawszą i bardziej złożoną, niż się z początku wydaje. Przynajmniej taką mam nadzieję.I tylko zbrodnie są – przynajmniej na razie – bardziej przyziemne niż te opisane przez Conan Doyle’a. Jednak we współczesnych serialach sensacyjnych osadzonych w XIX i XX wieku to przecież nie one są najważniejsze. Tak jak w powieściach kryminalnych coraz ważniejsze jest nie to, kto zabił, ale dlaczego i co jego zbrodnia mówi o świecie i ludziach. Raczej złożone psychologicznie postacie i diagnoza społeczna są tym, dlaczego po nie sięgamy.

Pod tym względem „Belle Epoque”, przynajmniej w pierwszych odcinkach, nie porywa. Twórcy co prawda sugerują, że bohaterowie mają tajemnice, a ich odkrywanie będzie ciągnęło się przez cały serial, przeplatając z kolejnymi zbrodniami do rozwikłania. Jednak tempo, w jakim odkrywają karty, a także to, w jakim prowadzone są śledztwa – jest zdecydowanie rodem z telewizji publicznej, skierowanej do masowego widza, a nie smakosza retro kryminałów w stylu brytyjskiego „Ripper Street”, pokazywanego właśnie przez HBO „Tabu” czy „Peaky Blinders”.

A że tą telewizją jest TVN, to „Belle Epoque” musiało się zmieścić w estetycznym kanonie wypracowanym przez stację. Który w skrócie można nazwać glamour. Dlatego w „Belle Epoque” kadry są niczym wypolerowane, bohaterowie oprani i odprasowani, z każdej sceny niemal czuć zapach perfum.

To, co pasuje do klas wyższych, razi w niższych. Suknie arystokratek mogły być czyste i lśniące, ale już chłopi wracający z pola w czyściutkich koszulach, takiż stolarz heblujący deskę. No i prostytutki z burdelu – jak z żurnala. Zniszczone, sponiewierane, na wpół bezzębne koleżanki po fachu z seriali brytyjskich i amerykańskich mogłyby wziąć z nich przykład.Taki poler w dzisiejszych czasach to już jednak jest obciach. Utrudnia wejście w historię (rozpisaną na 10 odcinków), a ta, mimo wszystkich braków i niedoskonałości, zapowiada się jednak intrygująco.

Oto w pierwszej scenie serialu widzimy wydarzenie sprzed dziesięciu lat, kluczowe dla dalszych losów bohaterów: pojedynek między Janem i bratem Konstancji, wówczas narzeczonej Jana, Lucjanem. Równocześnie z Janem strzał oddaje ukryty w zaroślach snajper. Lucjan pada martwy, Konstancja przeklina Jana, a ten musi uchodzić z Krakowa w infamii, niczym Jacek Soplica. Wraca po dekadzie spędzonej m.in. w chińskim więzieniu, by w pierwszym odcinku szukać mordercy swojej matki.

Kto zabił Lucjana Morawieckiego i dlaczego? Kim jest tajemniczy antykwariusz? Jaką rolę odgrywa u boku Konstancji panna Misia? Ciekawe…