„Rozczarowani” nieco rozczarowują

Netflix, systematycznie rozszerzający listę wybitnych twórców, których zatrudnia do kolejnych projektów, tym razem zaprezentował nowy serial animowany Matta Groeninga. Twórca „Simpsonów” i „Futuramy” nie sprostał wysokim wymaganiom.

Wszystko jest kwestią zawieszenia poprzeczki na odpowiednim poziomie. Można zakładać, że w przypadku Groeninga zawisła bardzo wysoko. Ale nawet jeśli odsuniemy na bok oczekiwania i ocenimy „Rozczarowanych” bez żadnych wstępnych założeń, trzeba przyznać, że serial zasługuje na miano ledwie sympatycznego.

https://youtu.be/Gp_RnJcb8Ig

Tak mdła i niewiele mówiąca ocena doskonale obrazuje uczucia towarzyszące seansowi. Ogólnie jest przyjemnie, bo sporo się dzieje, aktorzy głosowi są bardzo dobrzy (zwłaszcza John DiMaggio jako król Zog i Eric Andre jako demon), można się zaśmiać raz czy dwa. Ale nie sposób się wciągnąć, bo jakiejś większej historii tu po prostu nie ma. Nastoletnia księżniczka Bean, która umie wypić i tyłki kopać, buntuje się przeciwko ojcowi tyranowi, który traktuje ją w bardzo średniowieczny sposób – jako swoją własność, którą może przehandlować za dobry układ z innym królestwem. Dziewczynie nieustannie towarzyszą demon, przez wielu brany za gadającego kota, oraz elf Elfo, beznadziejnie w Bean zakochany, a przy tym beznadziejnie głupi i naiwny. To, co zaczęło się od odrobiny akcji (ucieczka sprzed ołtarza i wyprawa poza królestwo ojca), szybko zrobiło w tył zwrot ku domowi dziewczyny – i tam utkwiło.

W zasadzie najlepiej wychodziły Groeningowi odwołania do średniowiecza – to smaczki. Mowa o elementach tła czy przypadkowych uwagach trzecioplanowych postaci, dzięki którym „Rozczarowanych” w ogóle można określić mianem komedii.Jak się odejmie wątek „nasza rzeczywistość vs. niegdysiejsze realia”, pozostanie absurdalna opowieść o księżniczce, która bardzo się nudzi i bardzo lubi rozrabiać na złość ojcu, i wreszcie o ojcu, który wie tylko, jak krzyczeć, i dziwi się, że nie potrafił zaszczepić w córce szacunku do siebie. Okazjonalnie pojawiają się potwory i wikingowie.

Najbliższą „Rozczarowanym” produkcją, z którą można ich porównywać, jest „Galavant” od ABC – zakończone po dwóch sezonach komediowe musical fantasy. Wiele tam z tego, co Groening robi w swojej animacji, łącznie z opowieścią o buntującej się księżniczce. A prócz tego kilka wpadających w ucho piosenek i dużo więcej udanych żartów (przynajmniej w pierwszym sezonie).

Zamiast wielkiego przeboju i równowagi dla „Futuramy”, która rozgrywała się w scenerii science fiction („Rozczarowani” to fantasy), otrzymujemy serial dobry jako wypełniacz. Coś, co można obejrzeć, ale czym trudno się zachwycać. Przeciętniak.

W Polsce „Rozczarowanych” można oglądać na Netflixie.