Najstraszniejsze seriale to dziś satyry na rzeczywistość…

Twórcy kina/telewizji grozy mają dziś poważny problem. Jak przebić rzeczywistość, która straszy i przeraża bez umiaru i 24 godziny na dobę? Protestujący przeciw antykobiecej polityce rządów USA i Polski trzymali transparenty z hasłem: uczyńmy „Opowieść podręcznej” ponownie fikcją! Seriale najlepiej opisujące świat, w którym żyjemy, to dziś mieszanki: grozy i śmiechu, satyrycznego przerysowania z pogłębioną psychologią, przeszłości z przyszłością. Poniżej kilka pomysłów na okołohelołinowe wieczory.

Od jutra listopad, ponoć w niektórych sklepach przy regałach ze zniczami stoją już sztuczne choinki, zbliża się więc czas corocznych podsumowań. W tych serialowych nie zabraknie na pewno dwóch hitów: „Czarnobyla” i „Rok za rokiem” (produkcje brytyjskie, do obejrzenia w HBO GO).

„Czarnobyl” to może najlepszy thriller (z elementami horroru i kina gore) mijającego roku. Z prowadzoną w niezwykle przemyślany, tyleż efektowny, co efektywny sposób grą z emocjami widza, z naszą pamięcią, wiedzą i obawami o przyszłość.

Pięcioodcinkowy serial w reż. Johana Rencka, relacjonujący przebieg i efekty katastrofy nuklearnej w Czarnobylu w 1986 r., wzbudził tak wielkie emocje także z pozaekranowych powodów. Autorytarny reżim Związku Radzieckiego, lekceważenie faktów, wiedzy naukowej i ekspertów, które doprowadziły do katastrofy i spowolniły ograniczanie jej skutków – wszystko to silnie rymuje się z naszą epoką. Czasami ideologizacji wszystkich dziedzin życia, postprawdy, fake newsów i teorii spiskowych biorących górę nad nauką i faktami, zakamuflowanych autorytaryzmów triumfujących nad demokracją itd. Serial ogląda się więc z cisnącym się na usta pytaniem: o rozmiary przyszłej katastrofy i jej moment.

W „Roku za rokiem” wizja niedalekiej, katastrofalnej przyszłości jest wyłożona wprost.

Serial łączy satyryczne zacięcie z całkiem niezłą psychologią, mocne i trafne obserwacje społeczne z telenowelową konwencją. W sześciu odcinkach śledzimy losy tzw. zwykłej rodziny z Manchesteru, akcja zaczyna się w 2019 r. i obejmuje najbliższe 15 lat. W tym czasie ziszczają się nasze najgorsze przeczucia, a najbardziej przerażające jest to, że twórcy tylko wyciągają logiczne wnioski z trendów i procesów już dziś widocznych.

Amerykańska „Sukcesja” (znów HBO GO) jest nazywana nową „Grą o tron”, w której bezwzględna walka o władzę rozgrywa się nie między rodami, ale w łonie jednego, któremu najbliżej do współczesnej wersji Lannisterów.

Kolejne sezony, a właśnie zakończył się drugi, dotyczą rozgrywek o przejęcie schedy po starzejącym się, ale mającym ambicje trwania u steru nestorze Loganie Royu (Brian Cox), założycielu globalnego dziś konglomeratu medialno-rozrywkowego. Jesse Armstrong, słusznie nagrodzony Emmy za scenariusz, stworzył satyrę na świat mediów XXI w., która ma szekspirowski rozmach, wykorzystuje antyczne tropy, w idealnych proporcjach łączy komizm postaci z ich gorzką samoświadomością i poczuciem przymusu udziału w grach koszmarnego świata bogaczy, bo świat biednych jest jeszcze bardziej koszmarny. Portretując upadek mediów (czwartej władzy), „Sukcesja” pokazuje, niejako przy okazji, korozję całej demokracji.

Zaś serialowa globalna korporacja medialno-rozrywkowa jest luźno wzorowana na imperium Ruperta Murdocha, z odwołującą się do najniższych instynktów, stereotypów i uprzedzeń, rozsiewającą spiskowe teorie i fake newsy stacją telewizyjną Fox News jako perłą w koronie…

„BoJack Horseman” to w tym zestawie serialowy weteran – w Netflixie właśnie zadebiutowało pierwsze osiem odcinków 6., finałowego sezonu (kolejne, ostatnie osiem ma się pojawić z końcem stycznia). Produkcja animowana, której bohaterami są antropomorfizowane zwierzęta – z tytułowym BoJackiem koniem (mówiącym głosem Aarona Paula, czyli Jessego Pinkmana z „Breaking Bad”) na czele, dzieje się w Hollywoo.

Całość jest inteligentną satyrą na współczesny przemysł rozrywkowy – jego cynizm, zachłanność, zakłamanie, łamanie życiorysów itd. Ale to też po prostu nasz świat w pigułce. Satyra i sarkazm łączą się z pogłębionymi portretami psychologicznymi bohaterów i bohaterek, nie brak bólu i smutku, jakie towarzyszą zaglądaniu w głąb siebie, nic nie jest białe albo czarne, także akcje typu #MeToo czy macierzyństwo.

„Dolina krzemowa” to następny świetny serial, który właśnie finiszuje – HBO GO rozpoczęło nadawanie 6., ostatniego sezonu i następna świetna gorzka satyra – tym razem na świat korporacji z branży nowych technologii.

Tych pod hasłem „chcemy czynić świat lepszym miejscem” i „zbliżać ludzi do siebie” zbierających, przetwarzających i sprzedających dane użytkowników, np. w celu manipulowania wynikami referendów, wyborów i zawłaszczania demokracji. Głównym bohaterem jest Richard Hendricks, geniusz IT i mający problemy w kontaktach z ludźmi nerd, próbujący zrealizować swoją ideę fix – zdecentralizować i zdemokratyzować internet. W pierwszym odcinku ostatniego sezonu najpierw zeznaje przed Kongresem (ładne nawiązanie do niedawnych zeznań Marka Zuckerberga), a zaraz potem, aby móc wdrażać swoje wolnościowe ideały w życie, łamie je wszystkie…

Na koniec zaś „Dobre miejsce” (Netflix, właśnie wystartował 4., finałowy sezon) – pełen paradoksów, żartów z popkultury i testowania siły idei filozoficznych i etycznych sitcom. Z akcją dziejącą się, hmm, po śmierci.

Czym jest „dobre miejsce” i dlaczego na każdym rogu są stoiska z mrożonym jogurtem? Serial jest postrzegany jako satyra na współczesne Stany Zjednoczone, podzielone i skonfliktowane. Ale w czasach, gdy podzielone i skłócone są społeczeństwa większości krajów na naszej planecie, amerykańska produkcja ma wydźwięk uniwersalny.

Kto ma odwagę, niech ogląda!