„Umbrella Academy” – najlepszy serial komiksowy?

Tak jak na wielkim ekranie, tak też w serialach superbohaterowie zaczynają wieść prym. W tym wypadku twórcy szukają jednak nowych, oryginalnych ścieżek. W ostatnich latach otrzymaliśmy więc takie produkcje jak „Legion”, „Doom Patrol”, „The Boys”, „Watchmen” czy „Umbrella Academy” – odważne, czasem do szaleństwa, zaskakujące i niedające się zamknąć w jakiejkolwiek szufladce.

„Umbrella Academy” według scenariusza Gerarda Waya to właśnie taka postsuperbohaterska fabuła – choć jest to opowieść o herosach, wykorzystująca tropy znane z historii o Supermanie, Batmanie i spółce, to stara się te motywy przełamywać, „odbijać się” od nich i eksplorować nowe ścieżki. Dostajemy więc przede wszystkim opowieść o patchoworkowej rodzinie, na czele której stoi ekscentryczny i oziębły miliarder. Za matkę robi robot, za „wujka” inteligentny szympans, a rodzeństwo to grupa dzieci z różnych rodziców, różnych ras i narodowości. Łączy je to, że mają niezwykłe moce i są narzędziami w rękach „tatusia”.

Sercem pierwszego sezonu była dysfunkcjonalność tej zbieraniny i dziwaczność całej sytuacji. W sezonie drugim na pierwszym planie wciąż jest dziwaczność („Umbrella…” chętnie się w niej pławi – przykładem postać AJa, inteligentnej złotej rybki z „ludzkim ciałem”), ale silniej dochodzą do głosu uczucia między rodzeństwem, pokręcona miłość.

Ogólnie widać postęp na prawie wszystkich poziomach. Prym wiodą bohaterowie i bohaterki, rozwijani na fundamentach pierwszego sezonu. Rozkwitają (obsada czuje się dużo swobodniej), prezentując się w pełni swej unikatowości. Choć ulubieńcami widowni z pewnością pozostaną Numer Pięć (dorosły mężczyzna uwięziony w ciele dziecka; jeden z najlepszych płatnych morderców w historii) czy Klaus („hipis” potrafiący komunikować się ze zmarłymi), trudno nie docenić niezwykłej złożoności twardziela Diego, rozwoju emocjonalnego Luthera czy wątku Allison, która – trafiając, jak cała rodzina, w lata 60. – musi odnaleźć się na nowo jako kobieta i osoba czarnoskóra.

Właśnie, lata 60. – nowy sezon czerpie częściowo z komiksu „Dallas”, podobnie za punkt wyjścia biorąc 22 listopada 1963 r., czyli dzień śmierci Kennedy’ego. Adaptacja idzie jednak innymi ścieżkami, na elementach oryginału buduje nowe konstrukcje, wprowadza nowych bohaterów – wyróżnić trzeba Lilę (Ritu Arya), która – jak Hazel w pierwszym sezonie – stanowi wkład autorów serialu i doskonale wpasowuje się w całość.

Lilia to też istota podejścia Steve’a Blackmana, showrunnera serialu, do komiksu Waya – doskonale zrozumiał intencje autora oryginału, „wyczuł” jego styl i umie wprowadzać do tego unikanego świata elementy całkiem nowe, często niemające żadnego oparcia w komiksach. A jednak pasujące do całości tak idealnie, że trudno uwierzyć, iż nie stał za tym sam autor.

„Umbrella Academy” to doskonały przykład twórczej adaptacji, łączącej wierność oryginałowi z niewiernością fabularną. Abstrahując od relacji serial-komiks: to świetna rozrywkowa pozycja, pełna fajerwerków, a jednak oparta na autentycznych emocjach i bohaterach, którzy – mimo „superbohaterstwa” – naszkicowani są bardzo realistycznie.

Sezon drugi jest jeszcze lepszy od świetnego sezonu pierwszego.

W Polsce „Umbrella Academy” można oglądać w serwisie Netflix. Premiera drugiego sezonu 31 lipca.