„Przeklęta”, czyli serial pęknięty

Wysokobudżetowa produkcja fantasy od Netflixa, za którą stoi m.in. słynny twórca komiksowy Frank Miller, to kuriozalne połączenie wysokiej jakości produkcyjnej z leniwym scenopisarstwem.

Z jednej strony mamy ciekawy, rozbudowany i widać wsparty niemałym budżetem świat. Rozmach, mnóstwo różnorodnych ras, spora dawka magii, niezwykłe lokacje, jak podziemne królestwo Rugena, Trędowatego Króla. Ekipa stojąca za projektowaniem kultur zamieszkujących tę fantastyczną wersję Europy zrobiła wiele, byśmy uwierzyli, że może nie dostajemy czegoś na miarę nowego Śródziemia, ale przynajmniej na miarę Westeros z „Gry o tron”.

Zawiódł ich jednak Wheeler, showrunner, współautor (wraz z Frankiem Millerem) książki „Przeklęta”, na podstawie której serial powstał. Nie potrafił bowiem zdecydować, czy kręci poważną opowieść o nienawiści na tle rasowym i fanatyzmie religijnym (brutalne sceny, gęsto ścielący się trup, także dzieci), czy może coś lekkiego, w stylu „Xeny” (sceny Pym z piratami, zwłaszcza slapstickowy montaż leczenia ran). Ten brak równowagi przenosił się na inne pola – raz „Przeklęta” chce być feministyczna, stawia kobiety na pierwszym planie i „odzyskuje” dla nich legendy arturiańskie, a kiedy indziej zamienia główną bohaterkę w bezwolną lalkę, która działa z przypadku, a do tego wplątuje się w zupełnie nieuzasadniony fabularnie wątek romantyczny.

„Przeklęta” to serial, który gdy przedstawia świat i bohaterów, zapowiada się ciekawie, żeby potem (w drugiej części sezonu) pójść w stronę przewidywalnych zwrotów akcji albo gorzej – scen, które wydarzają się tylko dlatego, że scenarzystom to pasuje, a nie dlatego, że tak podpowiada logika. Nie brak tak kuriozalnych sytuacji jak „zniechęcenie” do strzelania do wroga z łuku, bo chwilę wcześniej odbił jedną strzałę – sęk w tym, że później stoi jeszcze bliżej strzelającego, i to tyłem. Wheeler często ucieka do zagrań typu scenarzysta ex machina, przedkładając dramatyzm nad elementarne zasady logiki, czego najlepszym przykładem kuriozalny wątek Iris.

Wydaje się, że „Przeklęta” próbowała zrobić zbyt wiele rzeczy na raz. (I zacząć od razu z wysokiego biegu – stąd namnożenie wątków i bohaterów). Jest tu i brutalne, oparte na uniwersalnych tematach fantasy, jak „Gra o tron”, jest świat rozmachem światotwórczym próbujący iść śladem Tolkiena, jest i komedia, i serial młodzieżowy, i feministyczny retelling legend arturiański – wszystkie pomysły osobno są ciekawe i warte realizowania, ale ściśnięte w jedną fabułę wypadają słabo, bo nie ma na nic czasu. „Przeklęta” w pierwszym sezonie ogranicza się do skrótowego przedstawienia wielu rzeczy, „nęci” światem, tworząc niezrozumiałe relacje między bohaterami, którym nie dano dość czasu, by naturalnie się rozwinęły.

Paradoksalnie mimo wad sezon drugi może być wart uwagi – opierając się na fundamencie, zaczątkach świata, Wheeler i spółka może skupią się już na konkretnych wątkach i pójdą naprzód w większym skupieniu. Oby – inaczej szkoda ciekawych postaci Nimue i Merlina.

W Polsce serial „Przeklęta” można oglądać na platformie Netflix.