„Cień i kość” to coś świeżego w fantasy

„Cień i kość” to zaskakująco udany serial fantasy od Netflixa. Zaskakująco, bo adaptacja jest lepsza niż książki Leigh Bardugo, z których wyrasta.

Akcja serialu toczy się dwutorowo. W jednym wątku śledzimy losy pary przyjaciół, Mala i Aliny, oraz generała armii magów Kirigana, zwanego Zmroczem, który z pewnych względów zainteresował się dziewczyną. Drugi wątek to historia Kaza i gangu rzezimieszków z Ketterdam, próbujących przebić się w gangsterskich strukturach, brak doświadczenia nadrabiając brawurą – dlatego przyjmują niemożliwe zadanie przeprawy przez Fałdę Cienia (mroczny obszar pełen stworów), a potem porwania kogoś z twierdzy magów. Mal, Alina i Zmrocz to bohaterowie trylogii „Grisza”, którą otwiera powieść „Cień i kość”. Kaza i spółkę znają czytelnicy i czytelniczki dwutomowej serii „Szóstka wron”.

Twórca serialu Eric Heisserer połączył serie Leigh Bardugo, z tej pierwszej czerpiąc wprost, a z drugiej biorąc bohaterów i włączając ich do opowieści o Zmroczu i Fałdzie Cienia. Wyeliminował przy okazji błędy, przez które powieść „Cień i kość” się dłużyła, a Alina i Mal wydawali się zbyt melodramatyczni. W serialu dzieje się więcej, wątki się uzupełniają, gdy jeden zwalnia, drugi zaraz przyspiesza, zachowano potrzebną równowagę. Więcej, kondensacja opowieści o Alinie, Malu i Zmroczu i rozbudowa wątku Mala znacznie podniosła jakość tej historii (uznanie należy się Archiemu Reanuxowi).

„Cień i kość” prezentuje ciekawy świat fantasy. Nie jest to kolejne young adult z heroiną na pierwszym planie. Dostajemy rzeczywistość pełną magii (posiadający swoje specjalizacje griszowie), ale technologicznie to już nie quasi-średniowiecze, a czas rewolwerów, pociągów i innych cudów techniki. Świat przełomu, gdy magia jeszcze się „trzyma”, ale jest przez technologię wypierana – i o to toczy się wojna, obejmująca wiele krajów, a sprowadzająca się w istocie do starcia starego świata z nowym. Właśnie ten wątek pozwala odrzucić dziełu łatkę YA, bo Heisserer i spółka postarali się choć w części oddać trudy żołnierskiej doli, a przy okazji dość drastycznie czasem przypominają, że „Cień i kość” to nie bajeczka z cyklu „i żyli długo i szczęśliwie”. Jeżeli nawet uznać, że produkcja jest kierowana do nastolatków, to zdecydowanie starszych.

Nie jest przy tym „Cień…” pozbawiony wad. Zwłaszcza na początku widać, że w wątku ketterdamskim bohaterowie jeszcze się docierają. Poznajemy ich i interesują nas już po przekroczeniu Fałdy (wyjątkiem jest udany od początku Kaz). Serial momentami zaskakuje aż za dużym rozjazdem tonu, bo na przestrzeni jednego odcinka, a nawet wątku potrafi przeskoczyć od „głupkowatości” do sceny bardzo emocjonalnej i pełnej bólu.

Z każdym odcinkiem jednak coraz bardziej się angażujemy. Świat griszów, z rozbudowanym wątkiem geopolitycznym, ciekawym stylistycznie podejściem do fantasy (najbliższe estetycznie jest „Carnival Row”), to coś nowego w tej odmianie ekranowej fantastyki. Potencjał jest duży.

W Polsce serial „Cień i kość” jest dostępny na platformie Netflix.