„Rojst” w latach 90. jest jeszcze lepszy niż w 80.

„Rojst” ze scenariuszem Jana Holoubka i Kaspra Bajona był ambitną i ciekawą polską propozycją platformy Showmax. Tak dobrą, że przetrwał swojego producenta, a nowy, Netflix, zamówił kontynuację i też wyszło bardzo dobrze. Dodatkowo powódź 1997 r. na poziomie emocjonalnym dobrze się rymuje z pandemią.

Dobry, ambitny, ale niepozbawiony wad. Szczególnie w finale, który wyglądał na pospieszne i nie do końca przekonujące kończenie wątków, w dodatku nie wszystkich. Co nie zmienia faktu, że historia o niedobranej parze dziennikarzy „Kuriera Wieczornego” w anonimowym mieście na Dolnym Śląsku, prowadzących w mrocznych latach 80. swoje śledztwa i wciąganych przez tytułowy rojst – bagno powiązań międzyludzkich i mulistą historię tych ziem – miała swój ciężar. I świetny wizualny wymiar.

Dodatkowym smaczkiem było oglądanie Andrzeja Seweryna i Dawida Ogrodnika, wspaniałych Beksińskich z filmu Jana P. Matuszyńskiego, ponownie razem na ekranie. Zresztą w parasynowsko-ojcowskiej i też skomplikowanej relacji.

Akcja „Rojsta ’97” toczy się 12 lat po wydarzeniach z pierwszego sezonu. Beznadzieję okresu po stanie wojennym zastąpiło ożywienie potransformacyjne. Powódź stulecia oglądamy na przebitkach archiwalnych, w serialu woda już opadła. Został muł na ulicach, worki z piaskiem i suszące się meble. Wygląda to niezwykle sugestywnie i przywołuje wspomnienia.

Miasto się zmieniło, ale nie do tego stopnia, żeby wracający do niego po ponad dekadzie Piotr Zarzycki Ogrodnika nie odnalazł znajomych rejonów i ludzi. „Jednych skur… zastąpili inni” – podsumowuje zmianę ustroju odchodzący na emeryturę naczelny „Kuriera”, którego Zarzycki zastąpi.

I wspaniała jest ta scena wprowadzania kapitalizmu do lokalnej prasy. Przedstawiciel zagranicznego inwestora przypomina, że załatwił nową siedzibę, komputery, komórki i eternet, a teraz oczekuje podniesienia czytelnictwa i dopieszczania reklamodawców. A potem hostessy roznoszą szampana.

Witold Wanycz Seweryna jest już poza redakcją, żyje własnymi sprawami, czyli niemiecką przeszłością miasta. Tę poznajemy tym razem z detalami i tych scen jest jednak trochę za dużo, jakby proporcje między przeszłością i teraźniejszością były ciut źle wyważone.

Tymczasem w teraźniejszości dużo się dzieje. Powódź przerwała wał i woda wylała się na las na Grontach, wymyła masowe groby znajdujące się tam od końca wojny. Ale odkryto także świeże ciało, nastoletniego chłopca.

Ten trop bada para policjantów – wyrastająca na głównych bohaterów tego sezonu – Adam Mika (jak zwykle perfekcyjny w portretowaniu charakterystycznych bohaterów Łukasz Simlat) i przysłana z centrali Anna Jass (lepsza niż zazwyczaj Magdalena Różczka), mająca swoje tajemnice.

W tle – szemrane biznesy lat 90., dzika deweloperka, osiedla za zamkniętą bramą, „12 groszy” Kazika, Kaliber 44, Obywatel G.C., walkmany i ludziki G.I. Joe, świadkowie Jehowy i astrologia. I Hotel Centum z barem Piekiełko, zarządzany przez Piotra Fronczewskiego. Który tym razem pojawia się nieco częściej i ma więcej do powiedzenia.

W pierwszym sezonie, reklamowanym w 2018 r. chwytliwym hasłem „Witajcie w polskim bagnie”, nie brakowało momentów, w których ekranowy PRL mocno rymował się w odczuciach wielu widzów z pisowską III RP. W tym też nie brakuje rymów. Jak w tym dialogu dziennikarza i prokuratora: „Czas artykułów dyktowanych przez prokuraturę już dawno minął”. „Podobno jesteście czwartą władzą, a władza z władzą powinna współpracować”.

Ogląda się to wszystko z dużą przyjemnością, tym większą, że historie bohaterów tym razem dostają ładne klamry.

„Rojst ’97”, scen. Jan Holoubek i Kasper Bajon, na bazie scenariusza „Mordu” Marcina Wrony i Pawła Maślony, reż. Jan Holoubek, Netflix, 6 odc.