„Powers” – superbohaterowie na poważnie, czyli Playstation robi serial
Kolejny znak, że seriale to teraz jedna z najbardziej rozwijających się i najbardziej ekscytujących do śledzenia gałęzi popkultury. Wszyscy chcą je kręcić! To zaś sprzyja różnorodności, co jest dobre dla nas, widzów. Bo wyobraźcie sobie, że za produkcję małoekranowych fabuł wzięło się… Playstation. Efekt to oparte na komiksie „Powers”.
Autorem scenariusza do pierwowzoru jest znany miłośnikom historii obrazkowych Brain Michael Bendis, który dał nam choćby wiele świetnych fabuł z X-Menami, a także jedne z najlepszych „eventów” Marvela, czyli „Tajną Wojnę”, „Ród M”, „Tajną inwazję” czy „Oblężenie”. W „Powers” wprawdzie pojawiają się herosi w trykotach, komiks i serial niewiele mają jednak wspólnego z „Avengersami” czy przygodami Supermana. Tym razem Bendis potraktował temat bardzo poważnie, skupił się nie na efektowności, ale na wykreowaniu świetnego bohatera i stworzeniu ciekawego świata.
Tytułowi Powers to ludzie obdarzeni niezwykłymi zdolnościami, które niektórzy wykorzystują, by czynić dobro, a niektórzy… inne rzeczy. Jednymi i drugimi zajmuje się jednostka Powers Division, czyli specjalny oddział policji, którego gwiazdą jest Walker, niegdyś znany jako Diamond. Diamond swego czasu był jednym z najbardziej rozpoznawalnych i najpotężniejszych superbohaterów, członkiem superdrużyny, w wyniku walki z krwiożerczym Wolfem utracił jednak swoje zdolności. Wtedy to został detektywem.
My poznajemy Walkera w dniu, w którym traci partnera. Niedługo potem znalezione zostaje ciało jego przyjaciela sprzed lat, herosa imieniem Olimpia. Wygląda na to, że powracają demony z czasów Diamonda.
I dobrze, bo wszystko to składa się na świetną, wciągającą fabułę, a sam Walker/Diamond, grany przez idealnie dobranego do tej roli Sharlto Copleya (znany z „Dystryktu 9”), to niezwykle skomplikowana, niejednoznaczna postać. Jego zmaganie się z utratą mocy, ciągłe wspominanie czasów młodości, czasów, gdy był herosem, składają się na niesamowitą opowieść, dodają wykreowanej na ekranie rzeczywistości głębi, bo osadzają ją w jakimś kontekście. Przez to ma się wrażenie, że ten świat żyje, że jest realny, a my stopniowo poznajemy kolejne fakty z jego historii. Dzięki temu serial chce się oglądać dalej – tak wiele jest jeszcze do odkrycia.
Kluczowy jest chyba jednak klimat, zdecydowanie nieprzypominający tego, co możemy zobaczyć w innych serialach na podstawie komiksu. Jest mrocznie, brutalnie i krwawo, nie ma sielanki i frajdy z mocy, ale raczej poczucie zagrożenia i bezsilności – bo co może policjant w starciu z superzłoczyńcą? Nic. Gdy poznajemy zdolności postaci, która będzie głównym antagonistą bohaterów „Powers”, trudno wyobrazić sobie, jak ktokolwiek mógłby z czymś takim walczyć. No i wspomniany Wolf – twórcy doskonale zbudowali atmosferę grozy wokół tej postaci, tak że mimo iż w pilocie nie pokazują nam, co tak naprawdę postaci, trudno nie czuć dreszczy, gdy Walker go przesłuchuje.
„Powers” zapowiada się więc jako jedna z ciekawszych premier sezonu. Ma wady, bo reżyseria, zwłaszcza na początku odcinka pilotowego, jest fatalna (chaotyczne ujęcia otwarcie, źle nakręcona scena w klubie, nawet muzyka zaraz przez wejściem czołówki pasuje do sceny jak pięść do nosa). Z drugiej jednak strony – im więcej na ekranie Copleya, tym lepiej, tak że nie zwraca się już uwagi na inne niedociągnięcia. O dziwo całkiem nieźle wypada też kwestia efektów specjalnych.
Wyzwanie „Powers” rzucić może debiutujący w kwietniu za sprawą Netflixa „Daredevil” – seriale te powinny między sobą rozegrać walkę o miano najlepszej fabuły na podstawie komiksu.