Człowiek z blizną – kryminalny „Bosch” od Amazona
Dziesięcioodcinkowy „Bosch” to serial dla tych, którzy tęsknią za mrocznymi policyjnymi opowieściami o upadłych herosach. I kolejna interesująca propozycja od Amazona.
Nie filozofuje, nie naprawia świata ani nie rozwala systemu. Harry Bosch nie ma szczególnego talentu, dzięki któremu w sekundę rozwiązywałby najbardziej skomplikowane kryminalne zagadki, ale ma upór, instynkt i „mądrość ulicy”. Jest gliniarzem ze starej szkoły – raczej z powieści Chandlera niż z „Detektywa” czy „Mentalisty”.
Ciągle wchodzi w konflikty z przełożonymi, nie kłania się policyjnym regulaminom ani kryminalistom. Nie ma czasu na życie prywatne – z żoną rozwiódł się wiele lat temu, a z nastoletnią córką spotyka się jedynie od wielkiego dzwonu. Zamiast siadać w kapciach przed telewizorem, ściga bandytów, schodząc za nimi na dno miejskiego piekła.
Włodarze Amazona, którzy stoją za produkcją „Boscha”, w swej kryminalnej serii stawiają na sprawdzone fabularne i narracyjne schematy. Wybierają też sprawdzone historie: kanwą „Boscha” są bestsellerowe powieści Michaela Connelly’ego o Hieronymusie „Harrym” Boschu, nieugiętym policjancie z wojskową przeszłością. Jego nazwisko – rzecz jasna – nie jest dziełem przypadku. W swych powieściach Connelly oddaje cześć niderlandzkiemu malarzowi. Los Angeles, o którym pisze, to kłębowisko zła, miejsce, w którym po ulicach spacerują zatwardziali grzesznicy, drobni przestępcy i czystej krwi zwyrodnialcy.
Connelly w ogóle lubi składać hołdy – seria o Boschu (wydawana po polsku od lat 90.) jest przecież wielkim peanem na cześć Raymonda Chandlera, od którego amerykański autor pożycza niektóre motywy, którego cytuje i od którego czerpie inspirację. Owoce tej strategii są dwojakie – z jednej strony powieści o Boschu mogą się wydawać wtórne, z drugiej zaś – są produktem idealnym dla miłośników kryminału noir.Nie inaczej jest z serialową wersją historii o Harrym Boschu. Seria zrealizowana pod okiem Erica Overmyera stanowi zlepek doskonale znanych filmowych klisz, motywów i wątków. „Znacie? To posłuchajcie!” – zdają się mówić twórcy i tworzą serial tyleż stylowy, ile oczywisty.
Mogłoby to być potraktowane jako wada, gdyby nie fakt, że „Bosch” po prostu świetnie się ogląda. To nic, że podobnych bohaterów – ze złamanym życiem prywatnym, traumą z przeszłości i niechęcią wobec regulaminów – widzieliśmy już wcześniej wielokrotnie. Serialowy Harry i tak ma w sobie czar i ekranową prawdę.
Głównie dzięki Titusowi Welliverowi. Aktor znany ze „Skazanego na śmierć” i „Zagubionych” jako Bosch jest zarazem niezłomny i wrażliwy. Chowa się za fasadą twardego gliniarza, ale w rzeczywistości dzień po dniu mierzy się ze swoimi traumami. Welliver umiejętnie cieniuje ten portret: jest twardy, ale nie bezwzględny, godny, ale nie wyniosły. To raczej zadziorny kundel niż rasowy pitbull.
Dziesięcioodcinkowy serial o Harrym Boschu wyszedł spod ręki Erica Overmyera, faceta, który ma w dorobku takie tytuły jak „Treme”, „Wydział zabójstw Baltimore” i „The Wire”. I to właśnie ostatni z wymienionych seriali najmocniej odcisnął swe piętno na „Boschu”. Wprawdzie ponure Baltimore zostało zastąpione przez Los Angeles, ale nie przypomina ono słonecznej stolicy celebrytów z „Californication”, a raczej miasto upadłych aniołów z kryminałów Jamesa Ellroya.
Śladów „The Wire” jest tu całe mnóstwo – główny bohater niczym Jimmy McNulty nieustannie porusza się na krawędzi, w policyjnej komendzie trwają walki o wpływy i władzę, a kryminalne sprawy stają się pożywką dla medialnych i politycznych hien… Nieprzypadkowo na planie „Boscha” znaleźli się także aktorzy znani z serii HBO – Jamie Hector, który w „The Wire” był jednym z narkotykowych bossów, tu wciela się w poczciwego partnera Boscha, a Lance Reddick swoim zwyczajem gra surowego, choć wyrozumiałego szefa.Overmeyr w „Boschu” znów opowiada o brudnych miejskich interesach, ale na szczęście opiera się pokusie socjologizowania i nie kreśli holistycznej wizji świata przeżartego przez korupcję i zło. Na szczęście, bo próba podrabiania „The Wire” z góry byłaby skazana na sromotną porażkę.
Tymczasem „Bosch” porażką nie jest. To mięsisty kryminał w starym, dobrym stylu. Serial mroczny i gęsty, trzymający w napięciu i stylowo opowiedziany. To także dowód na to, że włodarze Amazona, którzy stosunkowo niedawno weszli do świata seriali, doskonale wiedzą, o jaką publiczność walczą i jak mogą trafić do jej serc.
Po wyrafinowanym „Transparent” (dwa Złote Globy) największa księgarnia internetowa na świecie przygotowała kolejne świetne seriale: słodko-gorzką komedię „Mozart in the Jungle”, „The Man in the High Castle” według Philipa K. Dicka oraz „Boscha”, czyli kryminał wytrawny i niepozbawiony uroku.
Kto by pomyślał, że w kilkanaście miesięcy Amazon dołączy do ekstraklasy serialowych producentów zza oceanu? Dziś wydaje się jednym z jej najważniejszych graczy.
Komentarze
A więc już i „Polityka” używa tego obrzydliwego rusycyzmu „od” (Amazona). Ta plaga szerzy się poprzez internet już od kilku lat, profesjonalne redakcje jakoś się przed tym broniły, ale jak widać barbaria (motłoch jakby powiedział Żakowski) zwycięża na każdym froncie. Gdyby ktoś z młodych nie wiedział: po polsku należałoby napisać „z Amazona”.