Dziwnie, ale śmiesznie – o dwóch serialach komediowych
W sieci (Netflix) można obejrzeć „Holistyczną agencję detektywistyczną Dirka Gently’ego”, w telewizorach zaś „Brooklyn 9-9”. Fabularnie to produkcje bardzo odległe, łączy je jednak specyficzne poczucie humoru.
Pierwszy serial to relatywna nowość, bo na świecie debiutował pod koniec października ubiegłego roku. Jest to ekranizacja serii powieści Douglasa Adamsa, najbardziej znanego dzięki „Autostopem przez galaktykę”. I tu mamy mariaż fantastyki z komedią, pełną absurdu i zwrotów akcji tak zakręconych, że niemożliwych do przewidzenia.
W ogóle fabuła jest tu jedną wielką zagadką, podobnie jak większość bohaterów i ich motywacji, widzowie czują się więc niczym Todd, czyli postać grana przez Elijah Wooda, który to rzucony zostaje przez Dirka Gently’ego na głęboką wodę i musi odnaleźć się w nowym, zwariowanym świecie.
W „Holistycznej agencji detektywistycznej…” twórca serialu, Max Landis, nie stosuje taryfy ulgowej, więc już w pierwszych odcinkach wprowadzi mnóstwo wątków i bohaterów, wiele z nich bez jakichś specjalnych wyjaśnień, sam tytułowy Dirk Gently zresztą generalnie mówi bez sensu, a gdy stara się tłumaczyć, kim jest i czym się zajmuje, tylko wszystko pogarsza.
Tej produkcji trzeba więc uwierzyć – uwierzyć, że to ma jakiś sens, że odpowiedzi się pojawią, że wszystkie te wątki dokądś zmierzają (a podstawy do wiary są, w końcu to ekranizacja Adamsa).
Inna sprawa, że na deliberowanie nad sensem wydarzeń niespecjalnie widz ma czas, bo dzieje się bardzo wiele i bardzo szybko.
W przypadku „Brooklyn 9-9”, które w Polsce właśnie zadebiutowało na Comedy Central (wcześniej serial pokazywał już Canal+, w USA emitowano już cztery sezony), ze śledzeniem fabuły raczej problemu nie ma, w końcu to opowieść o policjantach z jednego z nowojorskich posterunków, postacie są tu jednak nie mniej dziwaczne i przerysowane niż w „Holistycznej…”.
Nie jest to klasyczna komedia, w stylu „Przyjaciół”, „Dwóch i pół” czy „Teorii wielkiego podrywu”, ale nieco surrealistycznie prowadzona opowieść, w zasadzie zlepek wielu scen z życia, z pracą kamery niczym w kręconym na żywo dokumencie i dialogami sprawiającymi wrażenie nieustannej improwizacji. W efekcie jest kuriozalnie, niekiedy niezrozumiale, przez zdecydowaną większość czasu jednak zabawnie.Zarówno starszy „Brooklyn”, jak i „Holistyczna agencja detektywistyczna…” są więc serialami komediowymi, które żywią się absurdem i balansują, na szczęście udanie, na granicy bełkotu.
Jeżeli szukać porównań z produkcjami w Polsce znanymi i emitowanymi niedawno, trzeba by przywołać „Jak poznałem waszą matkę”, gdzie momentami bywało równie dziwnie, a bohaterowie często bywali karykaturami, a nie realistycznymi postaciami.Choć po prawdzie „Holistyczna…” to jednak wyższa liga absurdu, bo doprawiona fantastyką, dorzucana dosyć chaotycznie, z całkowicie niejasnymi regułami. Tu akurat jakoś dziwnie ten chaos nie odstręcza, a stanowi jedno ze źródeł zabawy, bo gdy już widz wyczuje klimat tej opowieści, z radością przyjmować będzie kolejne dziwactwa.