Ile Sherlocka w Sherlocku? – co z hitem BBC zrobiła TVP2


Znany między innymi z produkowanego przez BBC serialu Sherlock Benedict Cumberbatch ma w maju odwiedzić Polskę przy okazji krakowskiego festiwalu kina niezależnego Off Plus Camera. Reakcja społeczności internetowej wskazuje, że ta niespodziewana wizyta rozgrzała emocje fanów. A tych uwzględniony niedawno na liście 100 najbardziej wpływowych osób na świecie Cumberbatch ma w Polsce wielu. Być może są wśród nich ci, którzy postanowili obejrzeć serial w telewizyjnej Dwójce, która od marca nadaje po kolei wszystkie sezony „Sherlocka” BBC. Mogą się oni jednak zdziwić, kiedy dowiedzą się, że oglądają nieco inny serial.

Pokazywana w TVP2 trzecia seria „Sherlocka” różni się od tej, którą mogli zobaczyć widzowie BBC (czy posiadacze DVD) jednym, teoretycznie drobnym, w praktyce – niezwykle ważnym szczegółem. Otóż jest to wersja bez napisów, które pozwalają śledzić dedukcje słynnego detektywa. To techniczne rozwiązanie wprowadzone w serialu już w pierwszym odcinku („Study in Pink”) przez wielu krytyków było chwalone jako genialne w swej prostocie. Nareszcie widz mógł nie tylko obserwować Sherlocka na miejscu zbrodni, ale też na bieżąco śledzić pracę jego niesamowitego umysłu. Do tego twórcy mogli, dzięki pojawiającym się napisom, pokazać widzowi maile czy SMS-y, odgrywające w uwspółcześnionej wersji historii o genialnym detektywie kluczową rolę.

Co więcej, w trzecim sezonie serialu scenarzyści zdecydowali się wykorzystać napisy w sposób komediowy. W drugim odcinku trzeciego sezonu widzimy, jak Sherlock próbuje przeprowadzić dedukcję pod wypływem alkoholu. To znaczy nie widzimy, bo w wersji pokazanej przez TVP napisów po prostu nie ma. Dlaczego ich nie ma? Wśród wielu hipotez pojawia się ta najprostsza: TVP powinno w miejscu napisów anglojęzycznych wstawić własne, przetłumaczone. Z drugiej jednak strony dotychczas odcinki „Sherlocka” pojawiały się w polskiej telewizji w wersji oryginalnej (wcześniej serial można było zobaczyć na BBC Enterteiment i Ale Kino!). Napisów więc brak, a wyjaśnienia tej sytuacji nie ma.

Wśród trwającej wciąż dyskusji o dostępności seriali w Polsce pojawia się argument, że kiedy popularne seriale trafiają już na antenę ogólnodostępnych stacji, nikt nie chce ich oglądać. Nie tak dawno TVP1 ogłosiło, że nie będzie już więcej nadawać przebojowego serialu „Homeland”, ponieważ przyciągało za małą widownię, wcześniej urwano przed końcem emisję serialu „Doktor House”, także argumentując to niewielką popularnością produkcji. Na TVP1 leci powszechnie chwalony serial „Żywe Trupy”, ale – jak słusznie zauważył Marcin Zwierzchowski – stacja robi wszystko, by nikt go nie obejrzał i się o nim nie dowiedział (leci w środku nocy, właściwie bez żadnej kampanii promocyjnej). Kilka lat temu TVP zaczęła pokazywać „Doktora Who”, ale też postarała się, by miał takie godziny emisji, by broń Boże żaden zainteresowany widz jej nie zobaczył.

Teraz mają w ręku olbrzymi serialowy hit (w Wielkiej Brytanii przyciągał on przed ekrany nawet 10 milionów widzów) – nadawany, co istotne, bardzo szybko po światowej premierze – a serwują widzowi produkt wybrakowany. Bo „Sherlock” (zwłaszcza w trzeciej serii) bez napisów nie tylko jest mniej interesujący czy zabawny, ale po prostu bezsensowny.

Nie wiem, ile kosztowały TVP prawa do „Sherlocka”. Podejrzewam, że o ile pierwsze sezony mogły być tańsze (przyciągnęły zresztą bardzo małą widownię), o tyle ten trzeci, premierowy, zapewne trochę państwowego nadawcę kosztował. Fani serialu z oglądania kolejnych odcinków zrezygnowali dość wcześnie, zniechęceni niskim poziomem tłumaczenia dialogów (choć fani zawsze mają uwagi do tłumaczenia, tu niektóre zmiany względem oryginalnej treści nie dają się nijak wyjaśnić), ci, którzy postanowili dopiero serial poznać, zapewne wielbicielami nie zostaną, oglądając pozbawione sensu sceny w kolejnym sezonie. I tak TVP – zamiast przyciągnąć do ekranów zarówno starych fanów, wyczekujących powtórki, jak i zachęcić nowych widzów – sprawiła, że emisje kolejnych odcinków są wydarzeniem tylko dla tych, którzy namiętnie szukają błędów w tłumaczeniu. A chyba nie o to chodziło.