„Narcos” 3 – serial najczystszej próby

Trzy sezony „Narcos” od Netflixa to trzy opowieści różniące się od siebie stylem i podejściem do historii wojny z narkotykowym biznesem w Kolumbii. Sukces pierwszego, mimo jego dokumentalnej otoczki, pokazał, że widzowie uwielbiają przyglądać się z bliska złu absolutnemu. W drugim, choć osoba Escobara wciąż dominowała, twórcy znacznie więcej miejsca poświęcili ludziom z otoczenia bossa, jego przeciwnikom, a nawet zwykłym Kolumbijczykom.

Trzeci sezon „Narcos” siłą rzeczy i faktów historycznych wychodzi z cienia Pablo Escobara. I pokazuje ogromną żywotność całej serii, która nie trzyma się na siłę raz sprawdzonego przepisu na przyciągnięcie uwagi widza.

Najnowsza odsłona serialu w swojej konstrukcji przypomina kino szpiegowskie z walką wywiadów w tle. Pierwsze odcinki to ekspozycja „krajobrazu po Escobarze”. Pierwsze skrzypce w produkcji narkotyków gra teraz kartel z Cali, czyli rodzina Rodriguezów pod wodzą Gilberta. Ci dobrze już znani widzom „dżentelmeni” zawsze pozostawali w cieniu, starali się nie wychylać, nie zabiegali o miłość ludu.

U szczytu swojej potęgi szef kartelu, nie chcąc skończyć jak Escobar, postanawia pójść na układ z władzami Kolumbii i skapitulować. Czwórka braci odbędzie symboliczne kary, ale pozostanie miliarderami. Ugoda ma wejść w życie za pół roku.W teorii piękne i proste, choć niewiele mającego ze sprawiedliwością. Ale ludzie są ludźmi. Im dłużej trwa oczekiwanie, tym więcej pojawia się pęknięć. Pojawia się presja ze strony starych partnerów oraz młodych wilczków. Nie wszystkim członkom kartelu, zwłaszcza młodszym, w smak jest porzucenie dotychczasowego stylu życia. Każdej z tych postaci możemy się przyjrzeć z bliska, zrozumieć jej motywacje. Wśród braci z kartelu najciekawiej wypada najmłodszy Pacho, wyoutowany homoseksualista w kulturze macho, który wywalczył dla siebie szacunek i dzięki swojej pozycji może żyć, jak chce.

Ale show w trzecim sezonie kradną dwie inne postaci.Kuchnię działalności kartelu obserwujemy oczami Jorge Salcedo (w tej roli Matias Varela), szefa ochrony Rodriguezów. Dzięki rozbudowanej sieci podsłuchów i informatorów wie on praktycznie wszystko o tym, co dzieje się w Cali. To on jest faktycznym przeciwnikiem wszystkich śledczych, a przez to jeszcze bardziej fascynującą postacią, gdy postanawia pójść na współpracą z DEA.

Co ciekawe, jest to jego osobista decyzja, podyktowana lękiem o własną rodzinę. Od chwili kontaktu z agentami nad każdym jego działaniem unosi się groźba okrutnej zemsty organizacji, którą zdradza. Kartel szybko się orientuje, że ma swoich szeregach kreta i napięcie stale rośnie. Zupełnie, jakbyśmy oglądali „Infiltrację” i drżeli o Billy’ego Costigana.

Druga wielka postać, kreowana powoli na twarz całej serii, to Javier Peña. Bohater polowania na Escobara awansował, ale czuje, że ma związane ręce. Z jego perspektywy poznajemy sieć powiązań pomiędzy organizacjami przestępczymi, lokalnymi władzami, ale i CIA czy rządem Stanów Zjednoczonych. Przekaz ze wszystkich stron jest taki sam: ma siedzieć i czekać, aż umowa z kartelem wejdzie w życie. Bezczynność to nie jest coś, co Peña przesadnie lubi. Nie on jeden czuje też, że układ nie jest sprawiedliwy, i również po mniej skorumpowanej stronie barykady zaczyna się coś dziać.To zderzenie ambicji gangsterów i resztek poczucia godności stróżów prawa napędza całą fabułę sezonu. Raz poruszone trybiki, choć działające po przeciwnych stronach, poruszają się wzajemnie, a akcja rozpędza się w perfekcyjnym tempie. Ta seria „Narcos”, o czym świadczą głosy fanów, „wchodzi na binge’u jak w masełko”.

Pedro Pascal miał naprawdę ogromne szczęście do roli niejednoznacznego moralnie agenta, który w życiu potrafi tylko ścigać narkobossów. Kto wie, może gdyby George Martin miał bardziej długofalowe plany w stosunku do Oberyna Martella, to wciąż oglądalibyśmy Pascala w „Grze o tron”. Z całym szacunkiem dla produkcji HBO – dobrze, że tak się nie stało. Javier Peña wnosi do serialowego panteonu znacznie więcej jakości.

Trzeci sezon jest prawdopodobnie najbardziej „sensacyjny” ze wszystkich. Wiele odcinków świetnie przechodzi od śledzenia i wzajemnych podchodów przeciwników do wartkiej akcji. Twórcom udało się jednak przy okazji pozostać blisko ludzi i jeszcze zarysować geopolityczne, tragiczne tło tej historii.Siłą „Narcos” jest też gra z wiedzą widza. Nawet jeśli nie chcemy sobie „psuć” śledzenia historii i nie sprawdzamy, kto i kiedy zginął, to i tak wiemy, że walka z narkobiznesem trwa. Miejsce jednych bandytów zajmują kolejni, a bohaterowie są coraz bardziej zmęczeni. Trzymamy kciuki za Peñą, ale mamy świadomość, że ta wojna nie ma końca i wciąż otwierają się jej nowe fronty.

Na kolejny wyruszymy za rok. Cel: Meksyk.

Jako epilog tej recenzji polecam, o ile ktoś nie widział, zerknąć na jeden z najlepszych materiałów promujących serial (a konkurencja z roku na rok rośnie). Krótka reklama, którą można znaleźć tutaj, to marketingowa perełka. Idealnie pasuje do piłkarskiego fanatyzmu samego Gilberto Rodrigueza. Doskonale trafiła też w polskie realia początku września 2017 r., gdy odbywały się mecze reprezentacji Polski w eliminacjach do mundialu. Rewelacja.