„Gra o tron” w finałowym sezonie błądzi?

Po czterech odcinkach ostatniego sezonu serialu HBO najczęściej mówi się o rozczarowaniu. „Gra o tron” wciąż ekscytuje, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to zasługa tego, co wypracowano wcześniej, a nie najnowszych decyzji showrunnerów.

Może to kwestia tego, że choć odpowiadający za serial David Benioff i D.B. Weiss od lat znali zakończenie „Pieśni lodu i ognia”, jako że George R.R. Martin im je zdradził, bez nowych książek w serii w wielu kwestiach skazani byli wyłącznie na siebie. Na przykład łatwo sobie wyobrazić, że pisarz opowiedział showrunnerom o Bitwie o Winterfell i jej finale, może wspomniał o kluczowych punktach zwrotnych, raczej jednak nie prowadził ich krok po kroku, scena po scenie.

W efekcie to starcie – finałowe, efektowne, realizowane z niespotykanym rozmachem – jest miażdżone jako popis strategicznej niekompetencji i generalnie festiwal złych decyzji. Benioff i Weiss mogli po prostu nie być tak biegli w taktykach bitewnych, jak biegły jest Martin, wielki pasjonat historii, a tym razem jego wsparcia w postaci książek do adaptowania nie mieli.

Czwarty odcinek finałowego sezonu wydaje się pokazywać, że błędem było też ograniczenie się do sześciu epizodów, nawet mając wiedzę, że niektóre z nich potrwają ponad godzinę. Bo oto choćby w wątku Daenerys następują zmiany, dosyć radykalne, które jednak teraz wydają się bardzo… pochopne. Owszem, scenarzyści bazują na charakterze tej bohaterki, zwłaszcza na jej wybuchowości i znanym z poprzednich sezonów uporze, niemniej ma się wrażenie, że nie mamy do czynienia z ewolucją postaci, a raczej ze zmianą założeń w scenariuszu.Czwarty odcinek najbardziej obnaża przemianę w „Grze o tron”, jeżeli chodzi o to, co najbardziej w serialu ceniono – realizm i inteligencję. Wcześniej starcia wygrywał ten, kto okazywał się bardziej przebiegły i bezwzględny, armie były dziesiątkowane nie z powodu czyjejś głupoty, ale w wyniku przechytrzenia przeciwnika przez jego oponenta. W takim układzie serial imponuje, bo imponują nam jego bohaterowie – czy dobrzy, czy źli, widzowie szanują tych, którzy grają o wysokie stawki i mają w rękawie ukrytych kilka asów. Tymczasem obecnie zamiast wpatrywać się w ekran z zapartym tchem, częściej ma się ochotę krzyczeć na bohaterów, podpowiadając im oczywiste rozwiązania, których ci jednak nie dostrzegają.

Benioff i Weiss ewidentnie stawiają na dramaturgię. Jednak kosztem spójności – wiele rzeczy się wydarza, bo dzięki temu serial zyska kilka poruszających/szokujących scen. Bohaterowie zachowują się nieracjonalnie, często pchani do przodu nie inteligencją, która nie zawodziła ich w siedmiu poprzednich sezonach, ale wytycznymi ze scenariusza, urągającymi wszelkiej logice. (Na przykład trudno zrozumieć, jak Varys i Tyrion pozwolili na zamknięcie się w krypcie pod Winterfell – czego finał odgadł chyba każdy widz „Gry o tron”).Rekordy oglądalności będą padać, media społecznościowe będą rozgrzewać się do czerwoności – to jest pewne. Jeżeli jednak po emisji czwartego z sześciu odcinków finałowego sezonu najpopularniejszego serialu na świecie więcej uwagi od fabuły tegoż odcinka przyciąga zdjęcie kubka z kawą, który ktoś przeoczył w scenie uczty w Winterfell, to chyba trudno o bardziej ewidentny dowód na to, że mamy problem.

Serial „Gra o tron” w Polsce oglądać można na HBO i na HBO GO.