„Fargo” – serial idzie do kina
Już tylko dni dzielą nas od premiery serialowego „Fargo”. Adaptacja klasycznego filmu Joeala i Ethana Coenów od miesięcy zapowiadana jest jako jedna z najważniejszych telewizyjnych produkcji tego roku. Brzmi to tym bardziej przekonująco, że pieczę producencką nad nią sprawują słynni bracia, a w obsadzie aż roi się od aktorskich talentów (z Martinem Freemanem na czele). Odliczanie trwa, a wątpliwości wcale nie ubywa. Uda się ocalić ducha pierwowzoru? Jak sprawdzi się fabuła „Fargo” po wydłużeniu jej do rozmiarów dziesięcioodcinkowej serii? Co zostanie z tego dowcipnego moralitetu ubranego w łaszki czarnej komedii? Czy kultowy film przerodzi się w równie popularny serial?
O tym, że filmowo-telewizyjne transfery nie zawsze kończą się dobrze, przekonał niedawno Roberto Rodriguez, prezentując serialową wersję „Od zmierzchu do świtu”. Cztery odcinki, które wyemitowała dotąd założona przez niego telewizja El Rey (a za nią także Netflix), pokazują, że to, co przed laty sprawdziło się na dużym ekranie, wcale nie musi się bronić w telewizyjnym formacie.
Oto bowiem Rodriguez postanowił odciąć kupony od popularności swego filmu i na jego bazie stworzył serial wtórny i pozbawiony czaru. Podczas gdy kinowe „Od zmierzchu…” trwało zaledwie 108 minut, telewizyjna seria składa się z trzynastu ponadczterdziestominutowych odcinków. Nie może więc dziwić, że fabuła wlecze się leniwie, a między scenami świszczy dramaturgiczna pustka. Gorzej, że z „Od zmierzchu…” uleciało to, co najcenniejsze – absurdalne poczucie humoru i pulpowa estetyka. Groteskowa historia seksownych wampirzyc i szurniętych przestępców została zastąpiona deliryczną opowieścią o braciach Gecko – ani śmiesznych, ani strasznych. Mniejsza o to, że miejsce George’a Clooneya i Quentina Tarantino zajęli mniej charyzmatyczni Zane Holtz i D.J. Cotrona. Tym, czego najbardziej brakuje serialowemu „Od zmierzchu…”, jest Quentin Tarantino jako scenarzysta. To jego literackim talentom film Rodrigueza zawdzięczał absurdalny czar i dialogi iskrzące humorem, które zupełnie wyparowały z telewizyjnej wersji tej historii.
Przypadek Rodrigueza każe z rezerwą podchodzić do serialowych adaptacji kultowych filmów. Tych ostatnich będzie w następnych miesiącach co najmniej kilka. Już jesienią na ekrany trafi przecież miniseria NBC o „Dziecku Rosemary”, w której Agnieszka Holland będzie mierzyć się z filmem legendą Romana Polańskiego. Jeszcze w tym roku na małe ekrany mają także trafić „Mgła” (reżyserowana przez Franka Darabonta, człowieka odpowiedzialnego za „Skazanych na Shawshank”) oraz serialowe „Sin City”, sygnowane przez Boba Weisteina, jednego z największych producentów Hollywood. Amerykańskie telewizje coraz częściej zapuszczają się do kinowych archiwów, by szukać w nich mocnych historii. W walce o słupki oglądalności i pieniądze reklamodawców wielkie filmowe tytuły mogą się okazać potężnym orężem.
Rodzi się tylko pytanie, czy przenosząc na mały ekran filmowe fabuły, serialowi twórcy tworzą jeszcze telewizję, czy już próbują tworzyć kino na małym ekranie. Noah Hawley, producent i scenarzysta nowego „Fargo”, przyznawał niedawno, że myślał o nim jak o dziesięciogodzinnym filmie, a nie telewizyjnym serialu. Miejmy jednak nadzieję, że w „Fargo” uda się połączyć to, co najlepsze w filmie Coenów, z tym, co najlepsze w serialowych narracjach. Telewizja bowiem rządzi się swoimi prawami i wcale nie musi udawać wielkiego kina. Ci, którzy tego nie rozumieją, kończą jak Rodriguez – serwując publiczności odgrzewane kotlety.
Komentarze
Mimo wszystko jednak, oddzieliłabym od siebie takie przypadki, jak serialowe wersje filmów (Fargo, Od zmierzchu do świtu) i nowe ekranizacje książek i komiksów, tym razem nie w formie filmów, ale seriali (Dziecko Rosemary, Mgła, Sin City).
A pomijając już wszystko inne, warto też zaznaczyć, że serialowe Fargo nie ma być wydłużeniem fabuły filmu do dziesięcioodcinkowej serii, tylko kompletnie inną fabułą, osadzoną w tym samym świecie. 🙂
@Ysabell: Tak, serialowe „Fargo” będzie nową fabułą, ale ona zostanie zbudowana na szkielecie filmu Coenów. I stąd wynikają moje obawy – czy ten szkielet wytrzyma obudowywanie go nowymi wątkami i czy historia nie straci tego, co w niej najciekawsze. Zaś co do „Dziecka Rosemary” czy „Sin City” – cóż, w mojej ocenie nie da się robić nowych ekranizacji w oderwaniu od filmowych poprzedników. To filmowe adaptacje „Sin City” i „Dziecka…” określą formę i estetykę serialowych historii pod tymi samymi tytułami.
Poczekamy, zobaczymy. Mimo wszystko wierzę, że istnieją w kinie twórcy, którzy potrafią się do poprzedniej ekranizacji zdystansować. Klasykę literatury brytyjskiej ekranizuje się co najmniej raz na dekadę i zazwyczaj jednak są to bardzo różne dzieła (film, seriale). Na pewno nie tylko Brytyjczycy to potrafią. 🙂
Bardziej niepokoję się o te dzieła „oryginalne”, chociaż Fargo akurat wydaje się obiecujące, szczególnie dlatego że fabuła nie ma nic wspólnego z filmową.
Zgadzam się z Ysabell, czego najlepszym przykładem będzie całkiem niedawna „Carrie” – bardziej ekranizacja książki niż remake.
Najmniej obawiam się chyba Mgły”, Darabont w „The Walking Dead” dosyć ładnie pokazał, że w serialowym formacie też czuje się dobrze.
A jednak istnieje ścisły związek z filmem w postaci majątku jednego z bohaterów 😉