„Castle Rock”, czyli miasto (Króla) grozy

Serial Sama Shawa i Dustina Thomasona to jedna z lepszych ekranizacji prozy Stephena Kinga. Co ciekawe, jego twórcy pisali zupełnie nową historię, od Króla horroru pożyczając tylko niektóre elementy, tło, no i ducha opowieści.

Castle Rock w stanie Maine to miejsce miłośnikom grozy dobrze znane. Przenosiliśmy się tu w niektórych powieściach czy opowiadaniach Kinga, m.in. w „Cujo” czy najnowszej książce Amerykanina „Uniesieniu”. W serialu produkcji Hulu uczyniono z tej miejscowości centralny punkt wszechświata grozy Kinga, coś jakby wir przyciągający wszystko, co straszne i dziwne. To w Castle Rock mieści się więzienie Shawshank, tu grasował Cujo, niedaleko znajdował się też hotel Panorama, w którym Jack Torrance zgotował piekło swojej rodzinie. A ponieważ to Maine, możemy założyć, że tylko rzut kamieniem stąd do Derry, czyli innego kingowskiego miasteczka, gdzie grupa dzieciaków mierzyła się z demonicznym klaunem Pennywisem w „Tym”. (Zresztą sporo w „Castle Rock” metanawiązań do Kinga, jedną z ważniejszych ról powierzono tu np. filmowemu Pennywise’owi, Billowi Skarsgårdowi).

„Stranger Things” było fanowskim, nieoficjalnym hołdem dla Kinga (i filmów pokroju „Goonies”); bracia Dufferowie wprost nie odnosili się do prozy Amerykanina. „Castle Rock” jest bardzo podobne, tyle że działa na licencji Króla Grozy. Oto więc najbardziej kingowska fabuła, której nie napisał Stephen King.

„Castle Rock” nie jest ekranizacją żadnej istniejącej historii, jest pod tym względem zupełnie oryginalne. Shaw i Thomason od popularnego pisarza wzięli tylko mapę i odrobinę historii, i zaludnili to wszystko własnymi postaciami.Efekt jest wyjątkowo udany. Jeśli ktoś jest miłośnikiem prozy Kinga, będzie go cieszyć wyłapywanie kolejnych smaczków, dla niego świat Castle Rock będzie większy, a jego historia bogatsza; np. wspomnienie morderczego psa, który terroryzował kiedyś miasteczko, otworzy w naszej pamięci zupełnie nowe wątki. A jeśli ktoś Kinga nie zna, wciąż będzie się „Castle Rock” cieszyć, bo serial funkcjonuje jako fabuła zupełnie niezależna. Wszystkie elementy „uniwersum Stephena Kinga” mogłyby z niej wylecieć bez żadnej większej szkody.

Hulu po prostu nakręciło wyjątkowo udany horror. Kluczowe jest umiejętne operowanie napięciem i stopniowe budowanie atmosfery grozy, połączone z dobrym prowadzeniem postaci i utalentowaną obsadą – znany z „The Knick” André Holland znowu błyszczy; nie można było znaleźć lepszych odtwórców ról tajemniczego więźnia Shawshank i starego szeryfa niż Bill Skarsgård i Scott Glenn.Scenarzyści bardzo umiejętnie rozpisali fabułę „Castle Rock” na dziesięć odcinków, dbając o tempo, ciekawie prowadząc wątki główne, ale też wprowadzając świetne urozmaicenia, jak choćby parka urządzająca pensjonat z mordercami jako motywem przewodnim. W skrócie: jeden z bardziej wciągających i trzymających w napięciu seriali ostatnich lat.

W Polsce „Castle Rock” oglądać można na HBO.