Trzeci sezon „Stranger Things” nie rozczarowuje

Stranger ThingsPo spektakularnym sukcesie premierowego sezonu i raczej rozczarowującej kontynuacji flagowy serial Netflixa powraca, by… znów cieszyć. Bracia Dufferowie znów bawią się w cytowanie popkultury i robią to z wdziękiem.

W porównaniu do pierwszego sezonu, który spadł na widzów niczym grom z jasnego nieba, stając się jedną z większych serialowych sensacji XXI w., seria trzecia to spora zmiana proporcji. „Stranger Things” zaczynało jako horror. Były w nim inne elementy, w tym komediowe, a przede wszystkim nostalgiczna opowieść o dzieciakach niczym z „Goonies” albo „E.T.” – niemniej groza dominowała.

Był to zresztą skutek ewidentnej inspiracji powieścią „To” Stephena Kinga, którą Dufferowie chcieli ekranizować, a na co nie zgodził się Warner – bracia stworzyli więc własny serial, w wielu miejscach niemal adaptując Kinga.

W nowym sezonie odeszli jednak od Króla Grozy, a zamiast tego sięgnęli po „Terminatora”, zimnowojenne lęki, a wreszcie chyba „Inwazję porywaczy ciał”. Przede wszystkim kręcili już nie horror, ale komedię z elementami grozy.

https://youtu.be/RQmxjDv6wpI

Za tę zmianę odpowiada chyba konieczność pociągnięcia wielu wątków, wynikająca z rozrośnięcia się listy bohaterów i ich naturalnych podziałów na podgrupy. Przy czym fakt, że trzeci sezon się udał, to w dużej mierze zasługa właśnie umiejętnego „gospodarowania” bohaterami i splatania różnych wątków, tak by prowadziły do wspólnego finału. Przeszkodę przekuto w zaletę. Dzięki mnogości osobnych „misji” osiem odcinków wypchanych jest bardzo mocno. Trudno o nudę.

Jeśli porównywać ten sezon do poprzedniego i szukać odpowiedzi, dlaczego ten jest lepszy, należałoby wskazać przede wszystkim lepsze prowadzenie postaci Eleven. El to bohaterka niezwykle potężna, z supermocami, która w wielu przypadkach dość szybko jest w stanie zlikwidować różne przeszkody. Dlatego w drugim sezonie scenarzyści „pisali ją” tak, by była gdzieś daleko, a gdy już się pojawiała, szybko zażegnywała niebezpieczeństwo.

Teraz El rzucono wyzwanie, zresztą nie mogła być wszędzie jednocześnie. Podniosło to dramaturgię, bo okazało się, że nawet El ma problemy, jest wręcz rzucana na kolana. W dużej mierze dzięki temu finał sezonu jest tak udany.Oczywiście, jeśli porównywać nie do słabszej serii drugiej, ale do sezonu pierwszego, trzeba przyznać, że to już nie ta sama magia. Pytanie, czy w ogóle dałoby się ją odtworzyć? Chyba nie. Trzeba więc cieszyć się dobrym prowadzeniem lubianych bohaterów i bohaterek i ciekawą, świetnie przepracowującą różne popkulturowe tropy fabułą.

W Polsce „Stranger Things” można oglądać na Netflixie.